środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 15

  Kamień. Dziura. Martwe zwierzę. Wyprzedzanie. Rowerzysta. Stop. Piesi. Zmiana biegów. Gaz. Skręt w lewo. Potem w prawo. Zmiana biegów.
  Okej, what's up?!
  Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pozycji leżącej w czyimś aucie. Nie byłam zapięta, więc trzęsło mną niemiłosiernie. Przed sobą widziałam jedynie siedzenie kierowcy, znajdujące się - tradycyjnie - po prawej stronie samochodu. Nogi i nadgarstki miałam związane, a stopy i dłonie całe mi zdrętwiały. Usta zaklejone zostały szeroką, szarą taśmą klejącą. 
  Ale znalazłam też jeden plus całego położenia. 
  Odzyskałam magię.
  Cichutko, w ogóle się nie odzywając, "zniknęłam" sznury i taśmę z ust. Zalała mnie wielka ulga, więc przez chwilę rozkoszowałam się nią, wciąż leżąc na siedzeniu. Potem usiadłam. Poczułam na sobie wzrok kierowcy, który uważnie przyglądał mi się we wstecznym lusterku. Mężczyzna miał cudowne szare oczy, ale poza tym sprawiał wrażenie wroga ludzkości. Nie znałam go, nawet nie kojarzyłam. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać skąd wie, w którym momencie zwolnić, skręcić czy zmienić bieg. Stwierdziłam, że fajnie byłoby się o nim czegoś dowiedzieć.
- Kim jesteś?
  Uśmiechnął się chłodno.
- Mam na imię Eric.
  Super. Ekstra. Fajnie. Świetnie. Wiem wszystko. Spodziewałam się raczej ponurej opowieści na temat tego dlaczego i jak długo będę umierać. Ale nie.
  Panie i panowie, oto Eric.
  W sumie to chyba powinnam się z tego cieszyć. Koleś może i sprawiał wrażenie płatnego mordercy psychopaty i ton jego głosu na to wskazywał, ale już by się jakoś zdradził. Na przykład podenerwowaniem, że się uwolniłam. A on rzekł tylko:
- Zapnij pasy.
  Uniosłam brwi. Zapięłam pasy i od razu zasypałam go gradem pytań:
- Dokąd jedziemy? Kim jesteś? Dla kogo pracujesz? Czym jesteś (chodzi o rasę Prodigium)? Dlaczego ja? Skąd mnie znasz?
- Stul pysk - warknął, wkurzony.
  Wytknęłam mu język, ale więcej się nie odezwałam.
  Na sobie miałam sukienkę. Ale nie tą, którą dostałam od Nialla. Ta była koronkowa w kolorze różowym. Uroczo. Na nogach miałam czarne baletki, a włosy były wysuszone i uczesane w warkocza. Wyglądałam okropnie.
  Rozejrzałam się w aucie. Wydawało mi się dziwnie znajome... Białe siedzenia, bardzo wygodne, dziwaczne zagłówki...
  O rany.
  To auto mojego taty.
  Jego Mercedes.
- Co zrobiłeś tacie?! - Kopnęłam nogą w siedzenie kierowcy, a ten przez chwilę stracił panowanie nad autem i zjechaliśmy na prawy pas.
- Kretynko! - wrzasnął, gdy zjechał na prawidłowy pas. - Mogliśmy mieć wypadek!
- Co zrobiłeś mojemu tacie?! - Nie dawałam za wygraną.
- Nic mu nie zrobiłem, co ci przyszło do głowy?!
- To jest jego auto - odparłam, już spokojniej.
- Skąd możesz mieć pewność?
  Coś było z nim nie tak. Chyba nie był profesjonalistą, bo wdał się ze mną w dyskusję. Albo chciał tym odwrócić moją uwagę... Postanowiłam go obserwować.
- Bo to jedno z jego ulubionych samochodów. Mercedes-Benz GL450. Mało używany, ze względu na jego wartość. Jechałam nim może ze dwa razy. Dobrze wiem co tata trzyma w garażu.
- Powinno ci to coś powiedzieć.
  Okej, wtedy przestałam cokolwiek rozumieć. Czego miałam się dowiedzieć po tym, że jakiś psychopata okradł tatę?! I do tego ze mną rozmawiał i mi się przedstawił?!
- Co ty do cholery jasnej ode mnie chcesz?! - zdenerwowałam się. 
- Zapytaj się taty.
  Znieruchomiałam. Taty? MOJEGO taty?
- Ja nic nie czaję - rzekłam otwarcie. - Tłumacz.
- Ten pan ci wytłumaczy. 
  Byłam tak zajęta rozmyśleniami, że nie zauważyłam, jak dojechaliśmy do... Tak, to ewidentnie było Thorne Abbey. W zachodzącym blasku słońca na podjeździe stał tata. 
  Ucieszyłam się na jego widok jak jeszcze nigdy. Wybiegłam z auta i rzuciłam się na ojca.
- Tato! - przytuliłam go mocno. - Kim jest ten facet?! Czego on ode mnie chce! Weź go stąd! On jest jakiś nienormalny! - popatrzyłam mu w oczy.
  Lecz on nie patrzył na mnie. Wściekłym wzrokiem wpatrywał się w Ericka. W końcu zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
- Prosiłem cię żebyś ją tu sprowadził.
- Zrobiłem to przecież.
  Eric podszedł i stanął za mną. Mocniej ścisnęłam tatę.
- Co jej zrobiłeś?! - Tata się zdenerwował.
- Tato, kto to jest?! - Przypomniałam im o swojej obecności.
- Sophie, to jest twój ochroniarz.
                                                                           ~*~
  Trzasnęłam drzwiami pokoju. Była dziewiąta wieczorem, a ja zostałam uziemiona. Rzuciłam się na łóżko, zasłaniając zasłony "siłą woli".
  Dlaczego tak późno? Otóż: najpierw dostałam lekcje pod tytułem "wszystko co robi Eric jest dla mojego dobra". Nie obyło się bez awantury. No, bo... Dobra, może i miałam te szesnaście lat, ale magią posługiwałam się całkiem dobrze. To był pierwszy argument. Drugi, na temat tego, że to raczej Amy przydałby się ochroniarz, został prawie całkowicie zignorowany, bo tata uznał, że skoro jego młodsza córka jest grzeczna i siedzi w Hex Hall, to nic jej nie grozi. Gdy po krótkim czasie (dokładnie po dwóch godzinach) przyjęłam do świadomości, że odtąd nie będę sama, oświadczyłam, że chcę o nim coś wiedzieć. Teraz żałuję. Nie chciałam tego wiedzieć.
  Mianowicie: Eric jest demonem.
  I nie takim jak ja czy tata. Spora część z nas wciąż jest czarodziejem. A Eric jest taki sam jak... Nick i Daisy na przykład. Dlatego obawiałam się z dwóch powodów: nigdy nie wiadomo kiedy obudzi się w nim demon i mógł dołączyć do Oka jak tamta dwójka. Oczywiście od razu przedstawiłam pierwszy problem. Tata stwierdził, że to jest prawie niemożliwe, ponieważ znalazł jakieś zaklęcie w grymuarze bla, bla, bla... Drugą kwestię zostawiłam dla siebie.
  Koło dwudziestej tata oznajmił:
- A teraz pora, byście się lepiej poznali.
  Po czym wstał, wyszedł z salonu i zamknął za sobą drzwi na klucz.
  Nasza "rozmowa" polegała bardziej na tym, że wymyślałam sposób ucieczki, a Eric coś tam mówił. Nie słuchałam go. Wciąż byłam wściekła za to, że mnie tu przywiózł, podczas kiedy powinnam była ratować Nialla.
  Jednocześnie go obserwowałam, co w sumie mogło wyglądać, jakbym go słuchała. Miał na sobie błękitną koszulę i granatowy krawat, który pasował do spodni od garnituru. Rękawy koszuli opinały się na jego ramionach, ręce miał splecione. Znad kołnierza widać było jakiś tatuaż. W uchu miał tunele, jakieś pięciomilimetrowe, a w prawej brwi czarnego kolczyka. Co podkusiło tatę, żeby akurat jego wybrać na mojego ochroniarza?!
  To pytanie nie mogło czekać na odpowiedź.
- ... i od tamtego czasu przez kilka lat szukałem zadowalającej...
- Stul pysk - przerwałam mu chłodno.
  Wstałam, orientując się, że wciąż mam na sobie różową sukienkę. Szybko zmieniłam ją na coś innego, bardziej w moim stylu. Podeszłam do drzwi i jednym mrugnięciem je otworzyłam. Powędrowałam prosto, na końcu korytarza skręcając w lewo. Minęłam wielkie schody, prowadzące na górę i kilka sentymentalnych obrazów moich przodków. W połowie korytarza dałam nura w jego prawe odgałęzienie i weszłam krętymi schodkami na piętro, na którym mieściła się biblioteka. Skierowałam kroki na lewo, zaraz za drzwiami i weszłam jeszcze wyżej. Będąc w połowie balustrady spojrzałam w dół, bo mój wzrok przyciągnęło wielkie skupisko magii. Czarnej. 
  Grymuar Virginii Thorne.
  Wielka, czarna księga, leżąca na podwyższeniu na czerwonej poduszce, osłonięta szybą. Grubą szybą. Której nawet kilkutonowy sejf nie jest w stanie rozbić. Miałam niemiłe wspomnienia z tą szybą... Udało mi się ją z tatą kiedyś zdjąć. Zużyłam wtedy całą swoją energię.
  Odwróciłam wzrok i udałam się do drugiego pomieszczenia, na oko, dalszej części biblioteki. Podeszłam do dużego regału z książkami i zdjęłam z niej jedną, noszącą nazwę "Metody tracenia czarownic w XVII w."
  Widok taki, jak zawsze. Regał powędrował do góry, a przede mną pojawiły się stalowe drzwi z tarczą do wpisania kodu. Dziecinnie prosty - data mojego urodzenia: 1998. Tata nigdy tego nie zmieniał. Moim oczom ukazało się tajemne biuro taty.
  Tajemne biuro, które przy obcych nazywaliśmy sejfem. Wiedzieliśmy o nim tylko ja i tata. Ja dowiedziałam się przez przypadek. Ale kiedy już zorientowałam się, jak to wszystko działa, stwierdziłam, że też chce mieć taki pokój. 
  W tym biurze tata trzymał wszystkie rzeczy, które bał się zostawić w siedzibie Rady. Różne papiery, dokumenty, karty i tak dalej...
  Tym razem tato siedział na fotelu, który zazwyczaj ja okupowałam kiedy nie miałam co robić. Przychodziłam wtedy do biura i przyglądałam się, jak tata pracuje. 
- Nikt cię nie widział? - To zawsze było pierwsze pytanie, które mi zadawał, jak wchodziłam sama.
- Nie. - Zawsze odpowiadałam. 
- Dlaczego wyszłaś z salonu?
  Jako, że tata zajął mój fotel, ja zajęłam jego, za biurkiem. Nie miał nic przeciwko. 
- Dlaczego on? Tzn... No, jest demonem! Nie miałeś nikogo innego?!
- Nikt inny nie byłby zdolny do zablokowania twojej magii, kiedy jest to konieczne, nie mdlejąc przy tym. Poza tym sądziłem, że się polubicie...
  Słucham?!
- Dlaczego w ogóle...
- Bo jest w twoim typie - przerwał mi. - Miałem do dyspozycji tylko demony. Było ich aż pięciu w tym czterech starszych ode mnie. Eric ma trzydzieści lat, jest najmłodszy. Lekko zbuntowany, karty ma czyste i ogólnie sprawia dobre wrażenie. 
- Tato... Brzmi to trochę jakbyś chciał, żebym się w nim zakochała...
- Ależ skąd. Masz Cala. Wole jednak, żebyś zadawała się z trzydziestolatkiem niż pięćdziesięciolatkiem. 
- A co z Archerem? - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Nawet o tym nie myśl. A teraz do pokoju. Na jutro zwołałem konferencje, na której nalegam, byś się zjawiła. 
  I takim sposobem się tu znalazłam.
  Nie zamierzałam jednak tak zostać. Teleportować się stąd nie mogłam, ale za ogrodzeniem znajdowało się Itineris. Problem polegał jednak na dotarciu tam ze względu na zwiększoną liczbę ochroniarzy przez Oko. Wyczarowałam sobie jakiś dres, żeby lepiej mi się biegło i związałam włosy. Na nogi wsunęłam wygodne adidasy i zamknęłam drzwi na klucz. Zdjęłam z parapetu kilka zdjęć, na których byłam ja z m. in. Jenną, mamą, tatą i kilkoma innymi osobami. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Zrobiłam to co zwykłam robić, kiedy wymykałam się razem z Archerem. Po prostu zeskoczyłam na niższy dach, a stamtąd od razu na ziemię. Wylądowałam za domem. Musiałam jedynie pójść ścieżką z kamyków prosto do furtki.
  Ukryłam się za krzakiem. Natychmiast naliczyłam dziesięciu ochroniarzy w zasięgu wzroku. Ubrani byli jak wojskowi, tylko mundury mieli czarne. Każdy trzymał w ręku walkie-talkie, a za pasem jakąś broń. Nie była im potrzebna. Przecież to czarodzieje.
  Szanse miałam znikome. Postanowiłam wypróbować coś śmiałego.
  Wstałam i wyprostowałam się. Poprawiłam bluzę i skierowałam się na ścieżkę. Gdy tylko usłyszałam rzężenie kamyków pod butami, zrobił się niesamowity ruch. Podbiegło do mnie pięciu kolesi, z wyciągniętą bronią. Zrobiłam stanowczą minę.
- Kim jesteś?! - wrzasnął jeden z nich, stojący najbliżej mnie.
- Nazywam się Sophie... - zawahałam się na ułamek sekundy. - Atherton.
  Wszyscy, jak na komendę, natychmiast się cofnęli i pochowali broń.
- Przepraszamy, panno Atherton - powiedział szybko ten, który na początku tak na mnie nakrzyczał. - Ale musieliśmy przestrzegać procedur... Dokąd się panienka wybiera o takiej porze?
  Uniosłam brew.
- Jest dopiero dwudziesta pierwsza. Z tego co wiem cisza nocna zaczyna się o jedenastej wieczorem.
- To może w mieście. Pani ojciec zarządził ciszę nocną tuż po zapadnięciu mroku i nie powinna panienka wychodzić poza terytorium Thorne Abbey.
- Ale muszę - odparłam. - Zostawiłam ostatnio telefon w młynie, muszę po niego iść. Mam na nim wszystkie kontakty, rozumie pan.
  Facet przez chwilę patrzył na mnie, a potem skinął na innego mężczyznę.
- Charles, pójdziesz z panną Atherton, żeby jej się nic nie stało.
  Świetnie. Znowu mam towarzystwo. Ale jeden to nie czterdziestu.
  Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do mężczyzny i ruszyłam szybkim krokiem w stronę furtki. Znajdowała się ona bardzo daleko, w końcu sam dom wielkością przypominał Hogwart. Dotarliśmy do niej w pięć minut. Charles szedł dziesięć kroków za mną, a w dłoni tym razem trzymał broń. Otworzyłam furtkę i wyszłam. Stamtąd mieliśmy kolejne pięć minut do młynu, w którym znajdowało się Itineris. Ode mnie zależało czy chcę pozbawić go świadomości teraz czy potem.
  Wybrałam potem.
  Młyn stał tam gdzie zawsze, co mnie naprawdę ucieszyło. Kolejny portal znajdował się dwie godziny drogi stąd. I to samochodem.
- Naprawdę przepraszam - rzekłam cicho z zawistnych uśmiechem.
  W następnej sekundzie mężczyzna wylądował pod pobliskim drzewem, a z jego głowy spłynęła stróżka ciemnej krwi. Miałam nadzieje, że nie wyrządziłam mu jakiejś wielkiej krzywdy. Chciałam tylko, żeby stracił przytomność.
  Kiedy upewniłam się, że ma puls, wróciłam do młynu.
- Robię to dla ciebie Niall - warknęłam i zamknęłam oczy. - Rzym - mruknęłam.
  Postąpiłam krok. Znajdowałam się jedną nogą w Rzymie. Jednak resztą ciała wciąż byłam w Thorne Abbey.
  Ktoś trzymał mnie za rękę.
  Odwróciłam głowę ze strachem.
- A dokąd to się panienka wybiera? - Na usta Ericka wpełzł złośliwy uśmiech.
  No to po mnie.

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 14

  Zgłupiałam.
  Zerwałam się z miejsca i jak nienormalna wpatrywałam się dzikim wzrokiem w krzesło, na którym jeszcze kilka sekund wcześniej siedział Niall. A teraz go nie było.
  Na moje nieszczęście zdarzenie zauważyli chyba wszyscy. Cisza przesiąknięta była niewypowiedzianymi pytaniami, a ludzie wyglądali na zbyt zszokowanych, żeby je zadać. Niektórzy zamierali w pół ruchu; czyjś widelczyk upadł na podłogę, z brzdękiem zahaczając o talerz. To mnie obudziło. Spojrzałam na całą tą sytuację trzeźwym wzrokiem i szybko zaczęłam myśleć. Wiedziałam, że pierwsze, co muszę zrobić, to wyczyszczenie pamięci zwykłym ludziom. Czyli wszystkim. Czyli jakimś czterdziestu osobom. Potem już się tylko bałam. Większość mojej energii by na to poszła, a nie chciałam tak ryzykować... Ale nie miałam wyjścia.
  Zebrałam się w sobie, nie myśląc o konsekwencjach i wyczyściłam pamięć tym nieświadomym nieszczęśnikom w pięć minut, ponieważ podchodziłam do tego ze trzy razy, zanim mi się udało.
  Ludzie wyglądali, jakby się właśnie obudzili. Patrzyli ze zdumieniem po sobie, zastanawiając się pewnie, dlaczego znajdują się w restauracji. Ja uciekłam, wyczarowując sobie po drodze jakieś wygodne trampki, zamiast tych szpilek.
  Wypadłam z budynku na ulicę. Już padało, więc zmokłam momentalnie. Rozejrzałam się w prawo i lewo, nie mając zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Jak ja miałam odnaleźć Nialla?
  Zadzwonię do Archera.
  Chłopak odebrał po ostatnim sygnale. Nim zdążyłam się odezwać, Cross zaśmiał się śmiechem człowieka bardzo zadowolonego z siebie.
- Czyżbyś zatęskniła za tym pedałem? Przecież go nie lubisz... Cala z pewnością to zainteresuje... Ale do rzeczy. Jak bardzo chcesz odzyskać tego kretyna?
  Trzęsłam się z wściekłości.
- On ma na imię Niall. I nie jest żadnym kretynem. Jedyny kretyn, jakiego znam siedzi po drugiej stronie słuchawki. Chcę go odzyskać, ale nie robię tego dla siebie tylko dla kilkunastu milinów fanek tego "pedała" i Cal się o tym nie dowie. Coś jeszcze?
- Tak. Jeśli chcesz go z powrotem, sama się tu pofatygujesz.
- Gdzie jesteście?
- W Rzymie.
  No chyba sobie kpisz, Archer!
- Czy ty jesteś nienormalny, Cross?! Zdajesz sobie sprawę, że dzięki tobie i twoim kolegom musiałam wyczyścić pamięć całej restauracji?! Dociera to do ciebie?!
- No i... Co w związku z tym? - Jego głos wyrażał autentyczne zdziwienie.
- Co?! Czy ty siebie sam słyszysz?!
- Ale o co ci chodzi, Mercer?
- Wymarnowałam na to cholerstwo połowę mojej energii, a Ty mi karzesz przenieść się teraz 1850 kilometrów do jakiegoś Rzymu po to tylko, żeby uratować jakiegoś faceta?! Na głowę ci padło?!
- Czyli nie zależy ci na tym by go uratować?
  No szlag! Wcale nie zależało mi na tym, żeby uratować tego Nialla. Z drugiej strony jednak był on idolem mojej siostry i Jenny, i to przeze mnie porwało go Oko. Musiałam mu pomóc. Oczywiście nie powinnam. Bo - jakby nie patrzeć - był to człowiek. Naturalnie, ojciec nie zabrania mi pomagać ludziom, ale też nie darzy ich jakimś wielkim szacunkiem, prawdę mówiąc: on nimi gardzi. Nie znosi ich prawie tak samo, jak wampirów. A na cały zespół jest wściekły, więc gdyby się wydało, że jako jego córka jeszcze im pomagam... Wolę sobie nawet tego nie wyobrażać.
- Niedługo będę - rozłączyłam się.
  Kolejna, całkowicie nieprzemyślana decyzja. Martwić się będę później.
  Po pierwsze, gdzie jest najbliższe Itineris?
                                                                        ~*~
  Znalazłam je po jakichś dziesięciu minutach poszukiwań. Nie był to trudny wyczyn; otwór otaczała biała magia. Itineris znajdowało się w jakiejś szemranej ślepej uliczce. Wyczułam je zanim tam weszłam.
  Bardzo nie chciałam tam wchodzić. Dlaczego? Ze względu na walających się wszędzie meneli. Odrażał mnie ten widok, jak i wiedza, że znów musiałabym użyć magii w obecności zwykłego człowieka.
  Wyglądałam, jak siedem nieszczęść. Cała byłam mokra, więc sukienka przykleiła mi się do ciała, przez co utrudniała mi ruchy. W butach miałam pełno wody i nieprzyjemnie chlupotały przy każdym kroku. Włosy, wcześniej uczesane w eleganckiego koka z jednym niesfornym kosmykiem, oklapły i całkowicie się poplątały, a maskara spływała po moich policzkach co musiało wyglądać, jakbym płakała. 
  Na dodatek upici faceci. 
  Postąpiłam krok w kierunku portalu, w myślach przeklinając tatę, który wymyślił Itineris w takich miejscach. Uliczka miała nie więcej, niż pięć metrów szerokości, a umiejscowiona była między wysokimi dwoma blokami z czerwonej cegły. Zamknęłam oczy i zrobiłam kolejny krok. 
  Poczułam, jak czyjaś ręka łapie mnie za nadgarstek. 
  Natychmiast chciałam się odwrócić i wyszarpnąć rękę z uścisku, jednocześnie kląć na wszystko i wszystkich, lecz udało mi się tylko to ostatnie. Nie mogłam oswobodzić dłoni, bo ktoś trzymał ją zbyt mocno. Tak mocno, że po chwili zaczęła mi drętwieć. Moja ręka została skręcona i przytrzymana przy plecach, bym nie zdołała się odwrócić. 
- Puszczaj! - wrzasnęłam.
  Pewnie wielu z was pomyślałoby, że przecież mogłam użyć magii. W tym rzecz.
  Nie mogłam.
  Gdy chciałam to zrobić, przeraziłam się do tego stopnia, że znieruchomiałam. 
  Moja magia została zablokowana. 
  Mój mózg na chwilę odmówił współpracy, lecz zaraz się zrehabilitował i uruchomił szare komórki. Myślałam gorączkowo - przynajmniej to nie zostało zablokowane. Zablokować magię jest śmiertelnie ciężko. Potrafią to tylko najbardziej wyszkoleni czarodzieje na świecie, a jest ich góra dziesięciu. Czytałam o tym w grymuarze Virginii Thorne. A jeżeli przeczytałam to w TYM grymuarze, oznacza to, że jest to czarna magia. Zresztą, nietrudno się domyślić - zablokowanie magii - przecież to nawet dobrze nie brzmi. Do tego zaklęcia potrzeba nadludzkiej energii, a jak już się je wykona, czarodziej niemal mdleje ze zmęczenia, więc na pewno nie miałam do czynienia ze zwykłym czarodziejem, bo jego uścisk wciąż był stalowy. Zablokowanie trwało zależnie od ilości energii w czarującym, jak i w ofierze. Jeśli ofiara posiadała mało energii (jak wtedy ja) łatwiej ją było zaatakować i przez co utrzymać zaklęcie dłużej. Przy maksymalnych ilościach w czarodzieju i ofierze (również czarodzieju) trwało to nawet godzinę. Przy człowieku znacznie dłużej. Ludzie posiadają bardzo mało takiego rodzaju energii. 
  Zrobiłam to. Zablokowałam energię.
  Taty. Ćwiczyłam z nim wtedy w Thorne Abbey, jakieś trzy miesiące temu. Zablokowałam jego magię na dwie minuty. Potem zemdlałam. Mało tego, Cal stwierdził, że wpadłam w "ludzką śpiączkę". Nie chodzi o to, że istnieje jakaś czarodziejska śpiączka. Po prostu na ten czas miałam zwykłe, ludzkie umiejętności. Nie miałam w sobie ani grama magii, tak bardzo wycieńczyło mnie to zaklęcie. Zrobiłam to tylko raz i nigdy więcej nie mam zamiaru powtarzać. Bo obudziłam się po tygodniu. 
- Puść mnie - szepnęłam, a głos wyraźnie mi zadrżał. - Proszę.
- Och, Sophie, oczywiście, że tego nie zrobię - odparł nieznajomy mężczyzna.
  Co mnie najbardziej przeraziło? Nie, wcale nie ton jego głosu. Najbardziej przestraszyłam się tego, że go nie znam. Nie rozpoznawałam jego głosu. Nie miałam pojęcia kto to.
  Więc to, że zna moje imię, nie mogło być przypadkowe. On przyszedł po mnie. 
  Czy to Oko? 
  Na pewno nie. W Oku dziewięćdziesiąt procent członków stanowili ludzie, a pozostałe dziesięć procent zwykli czarodzieje. Najwięcej energii posiadał Archer i to on stanowił dla mnie największe zagrożenie, ale wiedziałam, że Cross nie dałby rady zablokować mojej magii.   Więc to na pewno nie był nikt z Oka.
  Siostrzyce Brannick?
  Wykluczone. Jak sama nazwa wskazuje, członkiniami są kobiety, a poza tym one mają minimalną energię, porównywaną do ludzkiej, więc to też nie mogły być one.
  Więc kto?
- Kim jesteś?
  Zamiast odpowiedzi, moja druga dłoń została unieruchomiona i skręcona do tyłu, jak jej poprzedniczka. Chcąc, nie chcąc, musiałam się pochylić, by ich nie złamać. Czułam się bardzo upokorzona. Moje nadgarstki spięto kajdankami i puszczono, dlatego się wyprostowałam, jak mogłam najbardziej. Ale znowu nie byłam w stanie się odwrócić, ponieważ mężczyzna otoczył od tyłu ramieniem moje gardło. Oczy wyszły mi na wierzch, kiedy zrozumiałam co chce zrobić. Zacisnął delikatnie ramię na mojej szyi. Było bardzo umięśnione, czego też się mogłam spodziewać. Podniósł drugą rękę, w której coś trzymał. To była... Wata. 
  Przytknął mi tą watę do ust. Sparaliżował mnie strach.
  Szlag! To chloroform!

niedziela, 6 lipca 2014

Informacja

  Przepraszam Was najmocniej, że tak długo nie wstawiłam żadnego rozdziału ;( I - prawdę mówiąc - niestety długo się on jeszcze nie pojawi z dosyć powszechnego powodu: wjeżdżam. Już za 7 godzin, do stolicy. A po powrocie (od razu) prawdopodobnie nad morze. Więc, żeby nie robić Wam zachodu i żebyście niepotrzebnie tu wchodzili, otwarcie przyznaje Wam, że rozdział pojawi się dopiero po 15 lipca. Wiem, że to długo, ale wcześniej nie dam rady. Naprawdę, bardzo Was przepraszam ;(
  A Wy gdzieś wyjeżdżacie?

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 13

  Stanęłam przed Epicure trochę spóźniona. Jak myślicie, dlaczego? Oczywiście się zgubiłam.
  Nawet wejście krzyczało, że jest to luksusowa restauracja. Biały budynek, z daszkiem nad wejściem ozdobionym lampkami, wielkimi, szklanymi drzwiami i człowiekiem, otwierającym drzwi gościom. Po obu stronach wejścia stały w doniczkach małe, kuliste drzewka idealnie przycięte, a za nimi pozłacane lampy. Bałam się tam nawet stać.
  Jak się mogłam spodziewać, Nialla nie było. Wystawił mnie. Pożałuje tego.
  Okręciłam się na pięcie w niebezpiecznie wysokich butach i z uczuciem rozgoryczenia zaczęłam iść przed siebie. Ukradkiem otarłam jedną łzę takim sposobem, żeby nie rozmazać makijażu i uniosłam głowę.
- Sophie! - usłyszałam czyjś głos.
  Żeby nie było zaskoczenia, był to głos Horana. Chłopak właśnie wysiadał przed restauracją z limuzyny w uroczym, czarnym garniturze z krawatem. Takiego odstawionego go jeszcze nie widziałam, ale urósł w moich oczach, jak każdy chłopak, mający na sobie taki strój. Ale spokojnie, nie straciłam głowy. Zachowałam kamienną twarz, a może nawet trochę nadąsaną.
- Przepraszam cię bardzo... Straszne korki były - zaczął się usprawiedliwiać chłopak. - Mówiłem szoferowi, żeby pojechał inną drogą, ale się uparł, że nie, bo stwierdził, że ma za niski samochód.
  Był wyraźnie zdenerwowany i smutny. Nie patrzył mi w twarz, tylko wygładzał nieistniejące fałdki na materiale. Dopiero kiedy upewnił się, że żadna mu nie podskoczy, uniósł powoli wzrok na mnie. Na wysokich obcasach i tak byłam od niego niższa, ale nieznacznie.
- Ślicznie wyglądasz - szepnął cicho, a oczy mu się zaświeciły.
  Spuściłam głowę, jak zawsze, kiedy się zawstydziłam. Zarumieniłam się i lekko uśmiechnęłam.
- Nic się nie stało - odparłam.
  Nie mogłam być na niego zła. Nie powinnam. A może nawet było mi to zabronione. W końcu Horan był osobą światowego formatu i powinnam całować go po nogach, że zechciał się ze mną spotkać. Ale nie przesadzajmy. Po prostu starałam sobie wytłumaczyć, że to jedynie nieznaczne spóźnienie. Był przystojny, to jasne, lecz nie należałam do dziewczyn, które patrzyłyby tylko na to. Czy na pieniądze, jeśli chodziło o jego sławę. Nie potrzebowałam tego. Chciałam mieć kochającego chłopaka, a nie jakiegoś zadufanego w sobie dupka. Dlatego miałam Cala.
  Gdzieś za nami rozległ się grzmot.
  Podskoczyłam z zaskoczenia.
- Wejdźmy lepiej do środka, zaraz może zacząć padać - mruknął chłopak, próbując ukryć śmiech, odwracając głowę w przeciwną stronę.
- Nie nabijaj się ze mnie... Nie moja wina, że boję się burzy. - Ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie, no, jasne, moja wina - zaczął się otwarcie śmiać.
  Uniosłam brodę i poczekałam aż mężczyzna, stojący przy wejściu, otworzy przede mną drzwi. Weszłam dumnie do pomieszczenia, lecz zaraz uderzyła mnie elegancja i luksus tego miejsca, że aż się cofnęłam. Wpadłam oczywiście na chłopaka, który stał tuż za mną. Złapał mnie w talii, a gdy tylko to poczułam, znalazłam się pół metra dalej. Ze stoickim spokojem zdjęłam lekki sweterek i oddałam go jakiejś kobiecie, która odebrała już marynarkę od zdumionego Nialla.
- Który stolik? - zapytałam, nie mając zamiaru wspominać o moim dziwnym zachowaniu.
- Tamten pod oknem - odrzekł Horan, prowadząc mnie.
  Towarzyszył nam kelner, który dał nam menu od razu, gdy usiedliśmy. Znowu porażona idealnością tego miejsca, drżącą ręką odebrałam kartę od mężczyzny, jakbym robiła to setki razy. W rzeczywistości nie wiedziałam nawet jak trzymać nogi pod stolikiem w takiej pozycji, by nie dotknąć nimi chłopaka, ponieważ stolik był mały, dwuosobowy i jednocześnie wyglądać przyzwoicie. Spojrzałam na menu. Uniosłam brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia jakie są to potrawy. Były opisane i po francusku, i po angielsku, lecz nie wiedziałam z czego są zrobione i jak wyglądają. Zaczekałam więc aż chłopak złoży zamówienie na coś, co mogło być swojego rodzaju kurczakiem, czego nie byłam na 100% pewna i dopiero wtedy poprosiłam o sałatkę, która mogła być sałatką z ryżem.
- Sałatka? - zadrwił Niall. - Odchudzasz się?
  Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
- Nie lubię się obżerać. Nie chcę być gruba.
- Czy ty coś sugerujesz? - zapytał, mrużąc oczy.
- Nie... Skąd? - uśmiechnęłam się podle.
  Z mojego uśmiechu jasno wywnioskował, że zasugerowałam, iż jest gruby. Oczywiście nie był. Spojrzał na swój brzuch, wyraźnie zmartwiony. Myślałam, że zaraz zacznie się śmiać, ale tego nie zrobił. Zasmucił się. I to tak na poważnie.
- Masz rację, nie powinienem tego jeść...
- Przecież żartowałam, Niall - powiedziałam, marszcząc brwi ze zdziwienia, że dał się na to nabrać.
  Przez bardzo długi czas przypatrywał mi się uważnie. Tak długi, że w końcu kelner przyniósł nam dania. Przed Horanem postawił istotnie kurczaka, a przede mną sałatkę. Także z kurczakiem.
- Może wino? - zapytał po angielsku.
- Dwa kieliszki najlepszego - odparł natychmiast chłopak, zanim zdążyłam zaprzeczyć.
  Kelner odszedł, życząc nam smacznego, a ja warknęłam:
- Nie jestem pełnoletnia.
- Jeszcze się przyznawaj.
  Po dosłownie minucie kelner przyniósł zamówione wino, pokazując butelkę Horanowi. Chłopak, spojrzał na datę i odebrał ją od mężczyzny. Nalał sobie trochę na samo dno i skosztował, wyglądając przy tym, jakby doskonale wiedział, co robi.
- Idealne - skwitował, a facet odszedł z wyraźną ulgą na twarzy.
  Nalał i mi, do połowy.
- Nie wypiję tego.
- Chociaż spróbuj - powiedział z prośbą w głosie.
  Popatrzyłam krytycznie na sałatkę, a dopiero potem na wino. Podniosłam kieliszek, odginając mały palec, modląc się, żeby to nie wyglądało głupio i przechyliłam lekko szklankę. Wypiłam łyk.
- I jak?
  Odstawiłam kieliszek.
- Dobre.
  Zabrałam się za jedzenie obiadu, zanim Horan zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Nagle przestało mnie obchodzić czy ktoś patrzy w jaki sposób jem, dlatego wzięłam cywilizowany widelec zamiast jakiegoś innego, których było chyba z pięć. Wino mi zasmakowało, więc co chwila je piłam.
- Kim był ten chłopak? - zapytał Niall, gdy połowę swoich porcji mieliśmy zjedzoną i kiedy połowa butelki była opróżniona.
  Przestałam na chwilę przeżuwać i zerknęłam na niego, lekko przerażona. Uznałam jednak, po minucie namysłu, że powinien znać prawdę.
- To jest... To jest mój ochroniarz.
  Jeśli myślał, że powiem mu prawdę, to się pomylił. Nie mogłam wyznać zwyczajnemu człowiekowi, że jeden z seksowniejszych chłopaków na Ziemi jest czarodziejem, bo wziąłby mnie za idiotkę. Tak samo, gdybym powiedziała, kim JA jestem.
- Masz ochroniarza? Kim ty jesteś? - Odłożył sztućce.
- Może nie ja... Mój tata. Jest wyżej postawionym urzędnikiem i się o mnie martwi.
  Dopiero kiedy spojrzałam na niego po raz kolejny, zauważyłam, że nie patrzy on na mnie ani nawet nie je. Patrzył na coś za moim ramieniem, a jego wzrok nie był przyjemny.
- Ten ochroniarz jest jeden czy kilku?
  Zmroziło mnie natychmiast i błyskawicznie się odwróciłam.
  Przez drzwi przechodził właśnie Archer w towarzystwie dwóch, potężnych mężczyzn, ignorując kelnerów i całą resztę. Miał wściekłą minę, a jego dwaj goryle uśmiechali się głupkowato. Stanął chwilę przed ladą i rozejrzał się po sali, w której ludzie zaczęli się na niego oglądać. Odwróciłam szybko głowę i udałam, że zajęta jestem jedzeniem. Ręce zaczęły mi się pocić, a oddech stał się bardziej histeryczny.
- Ten twój ochroniarz jest zły i tu idzie - mruknął niezadowolony Niall.
  Najwyraźniej Archer rozpoznał Horana. Słyszałam jego kroki, bo w pomieszczeniu zrobiło się cicho. Nawet delikatna muzyka została wyłączona.
  Cross zatrzymał się kawałek od mojego stolika i magią włączył muzykę oraz sprawił, że ludzie znów zaczęli rozmawiać.
  Miałam ochotę skręcić mu za to kark.
  Wstałam z krzesła, przytrzymując się oparcia, bo straciłam równowagę. Zacisnęłam pięści i przybrałam groźny wyraz twarzy.
- Co ty tu robisz, Cross? - warknęłam.
  Niall wstał.
- Spokojnie, Mercer.
  Archer dostawił sobie krzesło do naszego stolika i usiadł, biorąc butelkę i pijąc z gwinta. Zajęłam swoje miejsce niepewnie, przerażona jego obecnością. Niall zrobił to samo.
- Czego tu szukasz? - syknęłam.
- Nie będę na ciebie tyle czekał, Mercer - odpowiedział Cross, opierając się wygodnie o krzesło, wcale nie zauważając blondyna, mówiąc tylko do mnie. - Długo czekałem, prosiłem, a teraz każę. I nie obchodzi mnie, czego ty chcesz. Pójdziesz ze mną.
  Zrobiło się nieprzyjemnie.
- Nigdzie z tobą nie idę Cross, nie rozumiesz? - warknęłam gwałtownie.
- Pójdziesz, Sophie.
  Przez chwilę z pantałyku wytrąciło mnie powiedzenie mojego imienia, lecz szybko się ogarnęłam. Prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
- Bo co?
- Bo nie chcesz, żeby temu blondynkowi się coś stało.
  W ręce, która była niewidoczna dla Horana, zabłysnął nóż. Serce podeszło mi do gardła.
- Nie zrobiłbyś tego - szepnęłam, ledwo oddychając.
- Chcesz się założyć? - uśmiechnął się złośliwie.
  Niespodziewanie Archer teleportował się razem z dwoma mięśniakami. A razem z nimi Horan.
  Niall zniknął.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 12

  Gdy się obudziłam już nic mnie nie bolało. Z wyjątkiem głowy. Przez chwilę jednak leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, bo nie chciałam się od razu stamtąd zrywać, przez wzgląd na zawroty głowy. Poza tym czułam się świetnie. Ranę na nodze miałam zaklejoną i nie pozostała po niej nawet blizna. Gorzej było z głową. Wyczuwałam pod palcami wypukły, podłużny krwiak w tylej części. Ale nie leciała z niego krew, co było ogromnym plusem, jeśli obcowało się z Jenną.
  Po jakichś dwóch minutach wstałam z łóżka. Czułam, że po takim odpoczynku, magia ze mnie kipi. Z elektronicznego zegarka stojącego na szafce nocnej dowiedziałam się, że jest pierwsza po południu. Zakładałam więc, że przespałam koncert chłopaków, kolację, śniadanie i obiad. A mimo to nie byłam głodna. Zaraz magią zmieniłam sobie ciuchy na coś wygodniejszego i mniej wybrudzonego krwią, a włosy związałam w artystycznie rozwalonego koka. Plam na podłodze i łóżku już nie było, więc się tym nie musiałam przejmować. Ładnie wygładziłam pościel i poszłam przemyć twarz zimną wodą w ślicznej łazience. Patrząc w lustro zdumiałam się, że jest tak cicho. I w pokoju i za ścianą. Widocznie gdzieś poszli...
  Jeżeli chodzi o spokój w pokoju, to za długo on nie trwał. Usłyszałam huk i serce mi zamarło. Wytarłam szybko twarz śnieżnobiałym ręcznikiem (aż żal go brudzić) i powoli wyjrzałam zza drzwi.
  Na środku pokoju stał lekko oszołomiony Archer.
- Cross?! - wrzasnęłam zdumiona i zdenerwowana zarazem, wybiegając z łazienki. - Co ty tu robisz?! Jak mnie znalazłeś?! Nie powinno cię tu być!
- Mercer, spokojnie - uśmiechnął się, upewniając, że trafił do właściwego pokoju. - Nie wychodziłaś stąd, więc zaznajomiony menel nie mógł ci powiedzieć, że chcę się z tobą spotkać, dlatego sam się do ciebie pofatygowałem. Doceń to.
  Stanęłam przed nim gotowa w każdej chwili użyć przeciwko niemu jakiejkolwiek taktyki, której nauczyła nas Vandy. Co oczywiście nie miało najmniejszego sensu, ponieważ Archer je wszystkie znał i umiał blokować. Szlag.
- Czego chcesz? - zapytałam groźnie. Mój dobry nastrój prysł.
- Zastanowiłaś się nad naszą przyszłością? - uśmiechnął się drwiąco.
  Uniosłam zdziwiona brwi.
- Naszą? W mojej przyszłości na pewno ciebie nie będzie. Nie wiążę żadnych swoich planów z twoją osobą. A już na pewno tych dotyczących Oka.
- Mercer, ale to ci się opłaca. I gdzieś tam w głębi duszy chcesz to zrobić. - Zanim zdążyłam zaprzeczyć, zaczął mówić dalej. - Nienawidzisz ojca. Tak, wiem to i się nie sprzeciwiaj. Nie znosisz go za to, że wybrał ci Cala za narzeczonego, bo wolałabyś, żebym to był ja. Cal z kolei jest ciotą, bo cię bije, ale ty tego nie pamiętasz. Uświadomiła ci to twoja przyjaciółeczka, więc to jest następny powód, żeby znienawidzić czarodziejów. Bo używają mocy przeciwko tobie. No i nikt nie nauczył cię w pełni nad sobą panować. U nas ci pomożemy. W naszym gronie znaleźli się Daisy i Nick, pamiętasz ich? Oni się zmienili i z chęcią udzieliliby ci kilku wskazówek, jak nie wypuścić na zewnątrz demona.
  Sprawa z Nickiem i Daisy miała się tak: nie znosiłam ich. Byli w całości demonami. Ani grama czarodziejstwa. Obrzydliwa para miziająca się przy każdej okazji. W moim wieku, lecz całkowicie się różniliśmy. Najważniejszym faktem, który po nich zapamiętałam było to, że w Daisy obudził się demon w Thorne Abbey. I to samo mogło stać się ze mną w  każdej chwili, więc propozycja Archera wydawała się kusząca...
- Nadal się nie zgadzam, chociaż zaczynasz mnie przekonywać... - Chłopak uniósł kącik ust. - Ale powiedz mi gdzie macie siedzibę. Bo wiesz... Ja się wciąż uczę.
  Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby mi nie powiedział. Byłam w końcu córką szefa Rady i w każdej chwili mogłam ojcu wszystko przekazać. Z drugiej strony miałam nadzieję, że Archer mi ufa...
- Główna siedziba znajduje się w Rzymie - odparł otwarcie. - Ale to za daleko, więc mamy mniejsze siedziby na całym świecie. Na przykład w Londynie.
  Już chciałam wyrazić zdumienie tym, że mają siedzibę pod samym nosem Rady, kiedy do niezamkniętego pokoju wparował Niall. Patrzył w podłogę, lecz najwyraźniej nas wyczuł, bo od razu podniósł wzrok. Zadziwiające, jak szybko zmieniały się emocje na jego twarzy. Od zdziwienia, po przerażenie, a w końcu we wściekłość.
- Kim ty do jasnej cholery jesteś?! - krzyknął do Crossa.
  Prawie natychmiast poczerwieniały mu policzki.
- Stary... - zaczął Archer.
- Wynoś się stąd albo wezwę ochronę! - Niall dobitnie wskazał mu drzwi.
  Czarodziej przez chwilę się w niego wpatrywał, a potem skierował uważny wzrok na mnie. Jego przenikliwe spojrzenie mnie przeszywało i miałam wrażenie, że widzę w jego oczach rozczarowanie tym, że go nie bronię. Nie byłam w stanie się odezwać. Bałam się ich obydwu, więc żadnemu nie chciałam się narażać.
- JUŻ!
- Zastanów się. Jeszcze się odezwę - mruknął chłopak tak cicho, żebym tylko ja to usłyszała i wyszedł, nie spuszczając wzroku z Horana.
  Ten natychmiast zamknął za nim drzwi na klucz, a potem swoje niebieskie oczy i usiadł na podłogę. Oddychał coraz wolniej, więc wiedziałam, że się uspokaja. Wciąż stałam na środku pokoju, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Sophie... - Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że pierwszy raz wypowiada moje imię. Jeśli zdarzyło się to wcześniej, to nie przypomniało mi się to w tamtym momencie.
  Podniósł się i otworzył oczy. Stanął dosyć blisko mnie, a ja - jak na odważną dziewczynę przystało - nie cofnęłam się, chociaż nieznacznie skuliłam. Naturalnie wbrew własnej woli. Przez bardzo długi czas nic nie mówił, tylko na mnie patrzył. Jego spojrzenie było hipnotyzujące. Jego piękne, niebieskie oczy...
- Przepraszam - szepnął.
  Ja swoje oczy otworzyłam znacznie szerzej niż zazwyczaj.
- Za co?...
- Że cię zostawiłem. - Jeszcze bardziej zgłupiałam. A on to chyba zauważył. - Wtedy, kiedy przyszedł ten twój chłopak. Gdybym został, może on... Może by ci się nic nie stało... - Odwrócił wzrok.
- Niall, nic mi nie jest - odrzekłam szybko, wciąż zdumiona. - Naprawdę.
- Ja... Rozmawiałem z Jenną i ona mi wszystko powiedziała... - Ciekawe co dokładnie... - I żeby cię przeprosić chciałbym... Chciałbym zaprosić cię na obiad.
  Zarumienił się.
  Ja też.
- Obiad? - wyszeptałam być może z ironią.
- Wolałbym na kolację, ale wieczorem mam koncert i nie byłoby czasu... - Odsunął się, kierując wzrok na podłogę. - Więc jak?
- W ramach przeprosin?
  Pokiwał głową.
- Ja...
  W tamtym momencie chciałam powiedzieć, że mam narzeczonego. A przynajmniej chłopaka. Lecz jeśli te wszystkie rzeczy, które Cal mi niby zrobił, naprawdę miały miejsce, musiałam się zemścić. Co prawda to miał być tylko obiad, ale byłam pewna, że media trochę to pokolorują...
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się. - Tylko proszę cię o jedno.
- Tak? - Podniósł głowę.
- Nie bądź sztuczny. Zachowuj się normalnie, proszę... Nie chcę, żebyś udawał.
  Tym razem to on chyba nie zrozumiał sensu mojej prośby, jednak pokiwał głową.
- To o... - zastanowił się. - O 16? Mam próbę dźwiękową za godzinę... Spotkalibyśmy się przed Epicure, dobrze?
  Ten chłopak nie przestawał mnie zadziwiać. Zdawało mi sie, że Epicure to jedna z najbardziej wykwintnych restauracji w Paryżu, więc oczywiste było to, że trzeba by się tam zachowywać na poziomie, chociaż większą rolę odgrywała cena dań...
- Wystarczyłby bar... - odparłam przerażona widokiem możliwego menu w takim miejscu.
- Mam już rezerwację - jęknął.
- Ale tam na pewno jest drogo, a ja nie mam przy sobie tylu pieniędzy... - próbowałam się wykręcić.
- Ja stawiam, Sophie, więc o to się nie martw.
- Nie żal ci na mnie wydawać pieniędzy?
- Niekoniecznie - uśmiechnął się nieśmiało.
  Klamka zaskrzypiała pod wpływem czyjegoś ciężaru i usłyszeliśmy głuche rąbnięcie, gdy ciało spotkało się z oporem drzwi. Ktoś głośno jęknął i najwyraźniej się przewrócił.
  Horan od razu podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Na podłodze leżał Zayn. Usiadł się i spojrzał na blondyna, udając focha.
- Twoje drzwi się na mnie rzuciły - rzucił poważnie. - Nie miałem żadnych szans. Mają u mnie przechlapane i się do nich nie odzywam.
  Założył ręce na piersi, a ja razem z Niallem zaczęliśmy się śmiać.
- Czemu moje drzwi cię zaatakowały? - Horan spróbował się opanować, chociaż oczywiście mu to nie wyszło.
- Bo chciałem ci powiedzieć, że Paul już na nas czeka. A dokładniej limuzyna pod hotelem.
  Zayn dźwignął się na nogi i obrzucił drzwi nieprzyjemnym spojrzeniem, odsuwając się od nich.
- Będziemy czekać na dole - powiedział chłopak i odszedł.
  Niall zerknął na mnie.
- Jesteśmy umówieni. - Jego oczy się śmiały.
  Pokiwałam głową, ale wcale nie ze zrezygnowaniem.
  Blondyn wyszedł.
                                                                         ~*~
- Nie mam co na siebie włożyć - zdenerwowałam się.
  Siedziałam jakąś godzinę później na kanapie, narzekając Jennie. Ona ledwo mnie słuchała. Słuchała w połowie. Drugą połowę jej myśli zaprzątał Louis, o którym opowiadała mi niecałe sześćdziesiąt minut. Byłam ciekawa co działo się u nich wczoraj rano, lecz ona ze smutkiem odparła, że nic. Że on podobno tylko ją łaskotał. Wiedziałam, że moja przyjaciółka liczyła na więcej, lecz ich bliższe relacje nie układały mi się w głowie. On - posiadający dziewczynę, ona - zainteresowana dziewczynami. Nie wierzyłam, że tak szybko zmieniłaby orientację, co nie znaczyło, że skreślałam ich związek. Według mnie świetnie by do siebie pasowali.
- Wyczaruj coś - odparła, chyba w końcu dając za wygraną i zaczynając mnie słuchać.
- On w końcu zrobi się zbyt podejrzliwy. Zresztą oni wszyscy. Jak po ciebie przyjechałam miałam jedynie torbę. Nie uważasz, że zauważą, że na co dzień nie trzymam w niej połowy swojej garderoby? Mam trochę pieniędzy, więc może mogłabym coś kupić, chociaż...
  Mój monolog przerwał krótki dzwonek, który odebrałam jako dzwonek do drzwi. Zdumiał mnie on i trochę przestraszył, bo dotychczas każdy wchodził kiedy chciał i uważałam to za normalne. Jenna przestała piłować swoje wściekle różowe paznokcie i zerknęła na mnie. Podeszłam ostrożnie do drzwi i wyjrzałam przez Judasza. To był konsjerż. Widziałam go wcześniej w lobby, więc tutaj jego widok był niecodzienny. W ogóle widok konsjerża był dla mnie niecodzienny.
  Natychmiast otworzyłam. Mężczyzna po trzydziestce uśmiechnął się do mnie.
- Czy panna Sophie Mercer? - ukłonił się i zapytał po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem.
  Lewą rękę trzymał schowaną za plecami, a w prawej miał długie, podłużne, jasne pudełko.
- Tak - odparłam niepewnie.
- Przesyłka - wciąż się uśmiechając podał mi owo pudełko i odszedł, nic więcej nie mówiąc.
  Z uniesionymi brwiami (w końcu zaczęłam się bać, że mi tak zostanie) dostrzegłam kartkę z czyimś odręcznym pismem: "Mam nadzieję, że będzie pasować? :~ Niall"
  Weszłam do pokoju. Położyłam pudełko na łóżku i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Jen podeszła do mnie i stanęła lekko za moimi plecami. Stałyśmy co najmniej tak, jakbyśmy spodziewały się w środku bomby.
- Od kogo to? - szepnęła mi na ucho.
- Od Nialla... Konsjerż przyniósł...
  Podeszłam znowu do łóżka. Pudełko było zbyt cienkie na bombę, dlatego powoli podniosłam wieko jedną dłonią.
  Wewnątrz połyskiwała delikatna, czarna tkanina. Wyjęłam ją z pudełka, błagając, żeby to nie było to, o czym myślałam.
- To sukienka... - szepnęła z zachwytem Jenna.
  A jednak.
  To rzeczywiście była sukienka. Śliczna, czarna sukienka.
  Niall, dlaczego?!
- Więc już wiesz co założysz.
_______________________
A jednak napisałam ten rozdział, ale tylko dlatego, że naszła mnie mega wena. No cóż... Nie dzieje się tu zbyt wiele, pomijając wątek Nophie... Komentujcie, oceniajcie i do zobaczenia w następnym rozdziale <3

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 11

  Ukucnęłam, jak tylko podniósł rękę. Zakryłam głowę dłońmi, jakby miało mi to pomóc.
- Cal, proszę, nie rób tego - wyszeptałam cieniutkim głosikiem.
- Zdradziłaś mnie, szmato! - wrzasnął chłopak.
  Poczułam, jak magiczna siła podnosi mnie i po chwili nie czułam już podłogi pod stopami. Wiłam się w powietrzu, krzycząc rozpaczliwie, a zaraz usłyszałam, jak drzwi zostają zamknięte na klucz. Wrzasnęłam głośniej, lecz Cal zaraz zatkał mi usta jakimś zaklęciem. Wytrzeszczyłam oczy i próbowałam dalej się drzeć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
  Chłopak uniósł mnie jeszcze wyżej, tak, że dotykałam sufitu. Wiedziałam, że zaraz z hukiem spuści mnie na dół, dlatego bardzo chciałam się czegoś złapać. Na moje nieszczęście żyrandol znajdował się za daleko i nie miałam szans go nawet dotknąć.
  Poddałam się. Cal nade mną górował. Był silniejszy, sprytniejszy, mądrzejszy i lepiej wyszkolony. Mnie od czasu do czasu udawało się wyczarować coś znośnego, ale nie umiałam się bronić, bo tego nie uczono. A poza tym akurat on nie musiał czarować, żeby przerażać. Bałam się go od zawsze. Był zawsze spokojny i wydawał się aspołeczny. A to nie jest normalne u dziewiętnastolatka.
  Poczułam nagle, że nawet magia mnie nie trzyma. Upadłam z hałasem i wrzaskiem, zahaczając prawym udem o krawędź stolika herbacianego, a głową o krzesło. Przycisnęłam do niej rękę. Na dłoni została mi ciepła, lepka maź. Zanim znów zostałam podniesiona, zobaczyłam na dywanie małą czerwoną kałużę. Cal przytrzymał mnie za ramiona, bym stanęła na nogi, ale ja nie byłam w stanie tego zrobić. Wszystko mnie bolało, krwawiłam i płakałam. Zranionej nogi nie czułam, bo cała mi zdrętwiała. Wytarłam sobie policzek i zorientowałam się, że są na nim nie tylko łzy. Właściwie to coś co brałam za łzy, było naprawdę krwią. Spojrzałam błagalnie na chłopaka, a on zacisnął lewą dłoń w pięść i wymierzył cios w twarz. Odrzuciło mnie na stolik. Zarwał się on pod moim ciężarem i mocą uderzenia. Leżałam tam przez chwilę zesztywniała ze strachu i bólu.
- Nienawidzę cię, rozumiesz?! - krzyknął mi do ucha, pochylając nade mną. Zakryłam głowę rękoma. - Nienawidzę! Ciesz się, że ci nic nie zrobiłem, suko! Przyjedziesz do domu, to pożałujesz, że się urodziłaś!
  Wtedy już autentycznie ryczałam. Wiem, użalałam się tym nad sobą, ale czułam się okropnie. Zostałam właśnie upokorzona i skrzywdzona (psychicznie i fizycznie) przez własnego narzeczonego. Ale ja go przecież tak kochałam...
  Cal stał jeszcze przez moment nade mną, aż w końcu mruknął:
- Zresztą... I tak tego nie zapamiętasz...
  Po czym kopnął mnie w twarz.
                                                                           ~*~
  Ocknęłam się pośród miękkiej pościeli, wielu poduszek i paru osób. Tyle wyczułam, zanim otworzyłam oczy. Naturalnie odróżniłam Jennę. I jeszcze coś... Wielkie COŚ. Ogromne skupisko magii w jednej osobie. Ze specyficzną domieszką czarnej magii...
  Tata?!
  Otworzyłam z paniką oczy. Na nic więcej się nie zdobyłam, ponieważ czułam na głowie i nodze bandaże. Mój tata rzeczywiście tam był w towarzystwie chłopaków i Jenny, i - o dziwo- miał zatroskaną minę. Lecz ja, jako jego córka, znająca go od każdej strony, wiedziałam, że tak naprawdę jest wściekły. Tyle, że tym razem ukrywał to o niebo lepiej...
- Co się stało? - szepnęłam.
  Naprawdę nic nie pamiętałam. Film urywał mi się na przyjściu Cala do pokoju Nialla. Potem następowała pustka, zapełniona czarną dziurą. Na pewno musiało stać się coś złego, inaczej nie leżałabym na łóżku blondyna z zabandażowanymi częściami ciała.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - oznajmił tata.
  Usiadł przy mojej głowie. Jenna stała po drugiej stronie pokoju, wtulona w ramiona Tomlinsona. Trzęsła się i płakała, szepcząc coś co chwilę do jego ucha. Reszta stała naokoło łóżka, bardzo roztrzęsiona.
  Lecz nie wszyscy. Na twarzy Horana widniał triumfujący uśmiech, jakby właśnie wygrał na loterii.
- Ale... - zaczęłam. - Tato, ja nic nie pamiętam...
- Masz rozciętą głowę i nogę, stolik jest roztrzaskany, a w dywan wsiąknęła twoja krew - odparł, nagle znowu stając się bardzo poważny.
- Tato, sądzisz, że ja to zrobiłam? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nikogo innego w pokoju nie było - odpowiedział zdenerwowany.
- Był - mruknęła cichutko Jenna.
  Podeszła do mojego łóżka i usiadła na samym brzegu, wpatrując w swoje zadbane paznokcie. Przez długi czas milczała, a my nie nalegaliśmy na odpowiedź. Kiedy w końcu zdecydowała się nam odpowiedzieć, wyciągnęła z kieszeni komórkę.
- Tu był Cal - powiedziała, podnosząc wzrok i patrząc w oczy mojemu tacie. - I to on skrzywdził Sophie.
  Tata zaczął się trząść. On wręcz uwielbiał Cala i takie oskarżenie w sumie mogło go trochę zdenerwować, lecz nie do tego stopnia. Zerwał się z łóżka, a chłopcy jednocześnie się cofnęli. Jenna jakby się skuliła.
- Czemu tak sądzisz? - zapytał, siląc się na spokój.
- Nagrałam to. Usłyszałam huk i przybiegłam tu, a on mnie nie zauważył. Schowałam się w łazience, a że wiedziałam, że i tak by pan nie uwierzył, zostałam tam i to nagrałam.
  Pokazała tacie nagranie. Słyszałam tam jedynie huki, a potem wrzaski Cala. Ja, mimo że nie widziałam nagrania, byłam przerażona i nie chciałam na to patrzeć, natomiast mój tato...
  On się śmiał.
- Świetne, Jenno. - Znowu spoważniał. - Dużo się nad tym napracowałaś?
  Dziewczyna zrobiła pytającą minę.
- I z czego to skleiłaś? Idealnie wyszło. - Tata albo udawał, albo naprawdę był pod wrażeniem.
  Jen wyglądała, jakby dostała w twarz.
- Pan mi nie wierzy?
- Tak, nie wierzę ci. Cal to jeden z najspokojniejszych ludzi na świecie i nie skrzywdziłby nawet muchy. On kocha Sophie i wiem, że dobrze wybrałem, kiedy ich zaręczałem. Sophie też go kocha. - Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nawet gdybym chciała się odezwać, on zamknąłby mi buzię. - Kiedy Sophie skończy szkołę, urządzimy wesele i będą już na zawsze razem.
  Wzdrygnęłam się. Perspektywa spędzenia reszty życia z Calem jakoś nie specjalnie mi się uśmiechała. Wolałam już chyba zostać starszą panną z kotami.
- Sophie, kiedy wyzdrowiejesz masz wrócić do Hex Hall - oznajmił z powagą, podchodząc do drzwi. - Wtedy porozmawiamy.
  Wyszedł.
- Jak ja gościa nienawidzę - warknęła Jenna, wycierając łzy. - Zresztą ich obydwu. Musisz odzyskać pamięć. Inaczej Cal będzie ci cały czas wmawiał, że cię kocha, a ty będziesz mu wierzyć. On ci za każdym razem czyścił pamięć.
- Nie mów o nim! - krzyknęłam, być może troszkę za ostro. Zamknęłam oczy. - Jeśli pozwolicie... Chciałabym zostać sama.
  Kiedy upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, użyłam magii, by zakleić rany. Nie byłam w  tym perfekcyjna, bo medycyna to nie moja działka, ale wiedziałam na pewno, że nie poproszę o to Cala. A rany mi się goiły. Wnioskowałam to z bólu, kiedy ściągała mi się skóra.
  Poszło na to zbyt dużo energii. Starczyło mi jej na tyle, by zdjąć bandaże i je "zniknąć". Potem zasnęłam.
_________________________
Już od razu mówię, że nie podoba mi się ten rozdział i za to przepraszam. Nic się w nim nie dzieje, nie ma żadnej konkretnej akcji i wynika to z faktu - przyznaję się bez bicia - że pisałam to o bardzo późnej godzinie i mój mózg odmawiał współpracy.
Przepraszam Was bardzo, postaram się, by następny był lepszy...
Komentujcie <3

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 10

  Obudziłam się. Byłam cała zlana potem i ciężko oddychałam. Siedziałam na łóżku z zamkniętymi oczami, lecz zaraz je otworzyłam. Przede mną rzeczywiście unosiła się Elodie, ale miała nieco łagodniejszą minę i nie wyglądała, jakby chciała porwać mnie na strzępy. Patrzyła na mnie wyczekująco, z rękoma założonymi na piersiach.
  Nie tylko ja na nią patrzyłam. Horan leżał na łóżku i także wlepiał wzrok w dziewczynę, a przynajmniej tak mi się wydawało. W rzeczywistości byłam prawie pewna, że jej nie widzi. Ku mojej uldze, potwierdziły to słowa chłopaka:
- Sophie... Co jest?
  Skierował oczy w moją stronę, a ja, żeby to było naturalne, też na niego zerknęłam. Kątem oka widziałam, jak dziewczyna niecierpliwie się kiwa, więc szepnęłam tylko:
- Zły sen.
  Na zegarku krótsza wskazówka zmierzała właśnie ku numerowi szóstemu. Elodie przyszła do mnie o szóstej nad ranem. Dlaczego? Miała jakiś powód.
- Idź spać - mruknęłam do blondyna.
  Niall spojrzał na mnie z wyrzutem i odwrócił się w drugą stronę. Zagarnął większość kołdry i zakrył się nią po sam czubek farbowanej czuprynki.
  Kiedy upewniłam się, że nie będzie podglądał, znów skierowałam oczy na dziewczynę. Uśmiechnęła się ponuro i usiadła na skraju łóżka po mojej stronie. Przez chwilę wpatrywała się we mnie ze skupieniem, a potem nagle wybuchnęła bezdźwięcznym śmiechem. Złapała się za brzuch i pochyliła do przodu, bo wyraźnie nie mogła już wytrzymać. Po minucie wyprostowała się i otarła z policzków niewidoczne łzy. Zamknęła na chwilę oczy i znów była bardzo poważna, oziębła i pełna pogardy.
- Jesteś głupia - przeczytałam z jej ust. Wywróciłam oczami. - Cal cię odwiedzi. Za godzinę.
  Pomachała mi z ironicznym uśmieszkiem i rozpłynęła się w powietrzu.
  A mnie przeszły ciarki. Cal. Mój chłopak. Narzeczony. Przyjedzie do hotelu, w którym pomieszkuję sobie z jednym z najsławniejszych ludzi na świecie. I śpię z nim w łóżku. Taka tam, drobnostka. On mnie zabije. Tym bardziej, że - jakby nie patrzeć - Niall był przystojny. Cal mógłby poczuć się zagrożony, a być może nawet zazdrosny? Nie, dobra, nie oczekujmy cudów. Tak naprawdę to miałam wrażenie, że Cal mnie nienawidzi i jest ze mną tylko dla swojej przyszłej posady. Ochroniarz przecież go nie zadowoli. Pfff...
  Nie miałam ochoty wstawać. Wciąż byłam zmęczona. Spałam nie więcej niż pięć godzin. Do całkowitego wyspania potrzebowałam dwa razy więcej snu.
  Położyłam się odwrócona plecami do Horana. Pościel już przesiąknęła naszymi zapachami i stwierdziłam, że bardzo ładnie się razem komponują. On pachniał typowo męskimi perfumami, ja cholerną wilgocią Georgii. No i trochę damskimi perfumami, wiadomo. Wilgoć nabyłam dzięki uczeniu się w Hex Hall. Szczerze? Obyłoby się bez niej.
  Przekręciłam się na plecy i wpatrzyłam w sufit. Co miałam powiedzieć Calowi? Że to nie tak, jak on myśli? Serio? To przecież takie tandetne, a najgorsze jest to, że mój narzeczony nie był idiotą. Rozumiał mnie bez słów. Z moich oczu wyczytywał co się stało, często zmieniając to na moją niekorzyść.
  Moje dalsze przemyślenia przerwało mocne i głuche uderzenie w ścianę. Horan zerwał się ze zmrużonymi oczami i zerknął na mnie. Skierowałam wzrok na ścianę i usłyszałam głosy. Skoro słyszałam głosy, to musiało być ze mną bardzo źle.
- Zabiję Lou - warknął Horan i schylił się pod łóżko.
  Wyjął stamtąd swojego białego buta i zamachnął się. Wyglądał tak, jakby chciał rzucić nim we mnie, dlatego odruchowo skuliłam się na łóżku, wydając z siebie bardzo dziwny dźwięk. Po sekundzie coś huknęło i but Nialla wylądował na podłodze pod ścianą. Chłopak rzucił w ścianę, nie we mnie.
- Może się uciszą - mruknął rozzłoszczony i znów położył się na brzuchu, a głowę odwrócił w moim kierunku i bezustannie wbijał we mnie spojrzenie tych przeszywających, niebieskich oczu.
  Jeśli sądził, że to pomoże, to nawet w najmniejszym stopniu nie poznał Jenny. Z nią nie mogło być cicho. Wszędzie jej było pełno i głośno, dlatego przez następne pół godziny leżeliśmy wsłuchując się niekiedy w bardzo dziwne dźwięki, bo obydwoje baliśmy się do nich zajrzeć, ze względu na to, co mogliśmy zobaczyć. W pewnym momencie Jenna wydała z siebie przenikliwy pisk. Skąd wiem, że Jenna? Nie miałam pewności, ale podejrzewałam, że Louis nie umie tak piskliwie krzyczeć. Po tym wrzasku nastąpił głośny śmiech ich obojga. Uniosłam jeden kącik ust do góry, a Niall się zerwał.
- Nie zasnę już - warknął niezadowolony i odkrył się.
  Usiadł plecami do mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że spał bez koszulki. Zerknęłam na jego włosy ukradkiem, lecz zaraz moje spojrzenie przyciągnęły bordowe pręgi na jego plecach. Otworzyłam szeroko oczy i natychmiast zakryłam sobie usta dłońmi. Dokładnie trzy pręgi ciągnęły się wzdłuż jego pleców; od prawego barku do lewego biodra. Były wypukłe na około pół centymetra i nie musiałam ich dotykać, żeby to stwierdzić. I byłam pewna, że gdzieś już takie widziałam. Tylko gdzie? To nie mogły być rany zadane przez normalnego człowieka...
- Niall... - szepnęłam, wciąż zszokowana.
- Czego? - Nawet nie raczył się odwrócić.
- Co się stało z twoimi plecami? - szepnęłam i usiadłam po turecku na łóżku.
  Jak na zawołanie, Horan stanął na równe nogi, przodem do mnie. W jego wzroku kryła się wściekłość, lecz zauważyłam też przerażenie. Obcy człowiek zobaczył coś, o czym nikt nie powinien wiedzieć. Jego tajemnica.
- Nic nie widziałaś! - wrzasnął i szybkim krokiem poszedł do łazienki. Zamknął się na klucz i od razu puścił wodę.
  Minutę wcześniej w pokoju Louisa i Jenny zrobiło się bardzo cicho.
  Zdenerwowałam się. Na siebie. Po co się odezwałam?! Po co?! Przecież nie obchodziło mnie co mu się stało! To jego sprawa! On nie interesuje się mną i wzajemnie.
   ~ Ale czy na pewno? - odezwał się głos w mojej głowie.
- Tak. Na pewno - odpowiedziałam sobie sama na głos.
   ~ Kłamiesz.
- Stul się.
  Gdyby ktokolwiek mnie wtedy słyszał, mógłby pomyśleć, że mam nie równo pod sufitem. Rozmawiam sobie z powietrzem. Przecież to takie normalne. W moim świecie i owszem. Ale nie w ich.
  Szybkim zaklęciem zmieniłam piżamy na ładną sukienkę, bo musiałam jakoś wyglądać przed narzeczonym. Przejrzałam się w lustrze, stojącym w rogu pokoju i ze smutkiem stwierdziłam, że Cal ma rację, jeśli mnie nie kocha. Byłam beznadziejna. Głupie, falowane, ciemnoblond włosy. Niski wzrost, niezgrabne nogi, chyboczące się w wysokich butach. I do tego nieumiejętności magiczne. Może i byłam demonoczarodziejką, ale chyba najbardziej niezdarną na świecie. Wychodziły mi proste zaklęcia, bo tylko takich uczyli w Hex Hall, lecz co z resztą? Co z panowaniem nad zmianą pogody? Co z uprawianiem najbardziej pożądanej na świecie czarnej magii, której księga z zaklęciami znajduje się w Thorne Abbey? Co ze wskrzeszaniem umarłych? Umiałabym to wszystko, gdyby się nie okazało, że moja prababcia była mordercą. Jeśli posiadłabym wszystkie te umiejętności, przewyższyłabym mocą nawet mojego tatę. Byłabym niezwyciężona.
  Ale tak to bałam się nawet Oka.
  Stałam przed lustrem tak długo, aż Niall, całkowicie ubrany, wszedł do pokoju. A gdy już to zrobił, rozległo się pukanie do drzwi.
- Śniadanko! - krzyknął blondyn i w podskokach pobiegł do drzwi.
  Jakież było jego rozczarowanie, kiedy nie spotkał w nich seksownej kelnerki z kilkoma tacami wypełnionymi po brzegi wyśmienitymi smakołykami. Znieruchomiał i dopiero po chwili skojarzył mojego narzeczonego, bo zamknął mu drzwi przed nosem bez żadnego ostrzeżenia. Powoli odwrócił się w moim kierunku.
- Czy twój chłoptaś nas śledzi? - zapytał zdenerwowany. - Jeszcze wczoraj był w Anglii.
- On tylko...
- Kiedy ty się przebrałaś? - zmierzył mnie wzrokiem.
  Szlag. Zapomniałam o tym, że Horan nie był ślepy, że mógł coś zauważyć.
- Gdy ty byłeś w łazience - odparłam, stając się, by mój głos zabrzmiał pewnie.
  Jego kolejne słowa zagłuszyło walenie w drzwi z wielką mocą i głos Cala:
- Horan, otwieraj!
- On jest nieprzewidywalny - stwierdził fakt blondyn.
- Otwórz mu, bo zaraz nie będziesz miał czego zamykać - ostrzegłam go.
  Wywrócił oczami i westchnął pretensjonalnie. Podszedł do drzwi, otworzył je i przecisnął się obok Cala, wychodząc z pokoju. Zostałam z nim sama. Oj...
  Cal zatrzasnął drzwi z hukiem, aż zatrzęsły się w ramie. A muszę podkreślić, iż były one bardzo ciężkie. Przyśpieszył mi się oddech, bo zobaczyłam, że chłopak jest wściekły, jak jeszcze nigdy. Wytrzeszczyłam oczy i cofnęłam się. Ze złości niebieskie iskry wystrzeliwały z opuszków jego palców, a włosy mu się nastroszyły. W tamtej chwili bałam się użyć magii, mimo że miałam w tym nad nim przewagę. Podchodził do mnie powoli, a ja się cofałam.
- Ślicznie wyglądasz - rzekł, patrząc na mnie dzikim wzrokiem.
  Takiego go jeszcze nie widziałam.
  W chwili, gdy moje półnagie plecy dotknęły ściany, oszacowałam swoje szanse na ujemne. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i zerknęłam na niego błagalnie, ponieważ wiedziałam, że cało z tego spotkania nie wyjdę.
- Nic z tego, słonko - warknął chłopak, stając pół metra przede mną. - Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej.
  Zaatakował.
___________
Tak, wiem, ten rozdział jest beznadziejny, bez żadnej konkretnej akcji... Przepraszam, idzie mi coraz gorzej ;c
Aczkolwiek czekam na Wasze komentarze z opiniami, one naprawdę mnie motywują <3

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 9

  Momentalnie wyluzowałam. Byłam pewna, że Archer nic mi nie zrobi, więc nie miałam się czego obawiać, a nawet jeśli by próbował, dałabym mu radę. Chyba, że zachcieliby mu pomóc jego "koledzy"...
- Kto by się spodziewał, Cross? - wyszeptałam ze złośliwym uśmieszkiem. - Co cię sprowadza do Paryża?
  Na dźwięk swojego nazwiska, chłopak zaczął się śmiać. Nie zwykliśmy mówić do siebie po imieniu i sądziłam, że przypomniały mu się czasy szkolne, kiedy potrafiliśmy wyzywać się przez kilka godzin. Mimo tego byliśmy przyjaciółmi. Kiedyś.
- Mówisz, że jest po staremu? - zapytał i postąpił parę kroków w moim kierunku. - Po nazwiskach, Mercer?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Cross - mruknęłam szybko.
  Archer westchnął i zamknął na chwilę oczy. Widocznie miał jakiś poważny i osobisty powód, żeby się ze mną spotkać, bo kiwnął na nieruchomych facetów, a oni zmyli się w ułamku sekundy. Cross podszedł już do mnie normalnie, bez przykrywki zbuntowanego nastolatka i z uśmiechem na ustach. Z tym prawdziwym uśmiechem, który zapamiętałam ze szkoły. Nie chciał nic mi zrobić.
- Jak ci się układa? - zapytał.
  Staliśmy na przeciwko siebie. Obydwoje się uśmiechaliśmy i byliśmy o wiele mniej spięci niż przed momentem. Otaczała nas pustka, ciemność i mgła. Po prawej stała Wieża, a obok niej staw. Nad nami wisiały gałęzie drzew.
- Jestem w otwartym związku z Calem - jęknęłam i spojrzałam w bok.
- Nie kochasz go? - Usłyszałam w jego głosie kpinę i rozbawienie.
- Wolałam ciebie - wyszeptałam.
  Zerknęłam mu w oczy. Przez minutę malowało się w nich bezbrzeżne zdumienie, a potem zadowolenie. Nagle powrócił ironiczny i pewny siebie Cross, ten, którego nie lubiłam.
- To wróć do mnie - zaproponował. - Przyłącz się do nas. Będziemy najpotężniejsi. Już to widzę... - Wykonał ręką ruch, jakby chciał pokazać mi jakieś obrazki na powietrzu. - Demon i czarnoksiężnik. Córka demona i syn... - Niespodziewanie umilkł.
  Nigdy nie lubił wspominać o swojej rodzinie, a ja zazwyczaj o nią nie pytałam. Jasne, że ciekawił mnie ten temat, ale i ja nie miałam w zwyczaju rozpowiadać o mojej rodzinie na prawo i lewo. Szczególnie rok temu. Wtedy mieszkałam jedynie z mamą i Amy, a taty nie znałam. Zostawił nas, gdy urodziła się siostra, a ja miałam dwa latka. Nie pamiętałam go. A mama bardzo niechętnie udzielała mi informacji na jego temat.
  A co z rodziną Archera? Był sierotą? A może miał zwykłych, niemagicznych rodziców? Nie, to niemożliwe. Może się ich wstydził albo pokłócił z nimi? Może poszło o jego członkostwo w Oku?
- Nie przesadzajmy, Cross - warknęłam i odsunęłam się. - Doskonale wiesz, że nie dołączę do Oka. Nigdy. To już chyba sobie wyjaśniliśmy. Po co chciałeś się ze mną spotkać?
- Właśnie po to.
  Znów się uśmiechnął i podszedł do mnie. Umiejscowił dłonie na mojej talii, a ja jakimś sposobem nie chciałam ich stamtąd zdejmować. Uśmiechnęłam się jedynie i spuściłam wzrok, bo poczułam, jak rumienią mi się policzki.
- Proszę, Mercer, wróć do mnie. Potrzebuję cię. Całe Oko cię potrzebuje. Bez ciebie jesteśmy za słabi, nie mamy siły walczyć z Radą, jest nas coraz mniej. Od kiedy przyłączyły się do nas Siostrzyce, jest troszkę łatwiej, ale twoja obecność...
- Co?! - wykrzyknęłam i odskoczyłam od niego.
  Wytrzeszczyłam oczy. Nie, to nie mogła być prawda. Musiałam się przesłyszeć. Oko i Siostrzyce razem? Hahaha, dobry żart Cross. Przecież oni razem to już zagłada dla świata, czego oczekuje jeszcze ode mnie?!
- Wy... - wyszeptałam, wciąż się cofając. - Jesteście razem?
- Nie dosłownie - odrzekł. Wcale nie wydawał się zdziwiony moją reakcją. - Przyłączyły się do nas. I teraz jest o wiele łatwiej, ale z tobą panowanie nad światem zdobylibyśmy w kilka dni. To jak? Wchodzisz w to?
- Chyba sobie żartujesz - mruknęłam.
- Sophie?! Ty durna idiotko, gdzie masz komórkę?! - Usłyszałam z oddali.
  Archer spojrzał z niezadowoleniem za mnie. Prychnął i odwrócił się.
- Jeszcze się zobaczymy - wyszeptał ze złością i zniknął.
- Sophie, odezwij się! - wrzasnęła Jenna i odwróciła mnie do siebie brutalnie.
  Przytuliłam ją mocno i zamknęłam oczy. Dziewczyna przez chwilę się szamotała, wyzywając mnie od różnych, ale potem dała spokój. Otoczyła mnie ramionami i zaczęła uspokajać. Otworzyłam oczy.
- A oni po co tu? - szepnęłam cicho, kiedy dostrzegłam Harry'ego i Louisa.
  Oderwałam się od niej, starając odwrócić swoje myśli od niedalekiej śmierci. Przyjrzałam się chłopakom i poczułam dziwny spokój. A nawet się uśmiechnęłam.
- Uparli się, by przyjść ze mną - odrzekła dziewczyna i z udawanym niezadowoleniem zerknęła na chłopców.
  Zaśmiałam się sztucznie. W środku trzęsłam się ze strachu i potrzebowałam gorącej kawy na przebudzenie, lecz o takiej godzinie większość kawiarni była pozamykana. Musiałam zastanowić się czy powiedzieć o tym tacie, czy nie. Szlag.
  KAWY!
- Co się stało, Soph? - zapytała Jenna.
- Chodźmy stąd, potrzebuję pobudzacza jakiegoś - stwierdziłam.
- Dobrze się czujesz? - Dziewczyna spojrzała mi w oczy. - Masz rozbiegany wzrok i przekrwione oczy, trzęsiesz się i nie możesz skupić na mnie spojrzenia. - Wow, ocena psychologiczna sytuacji. To do ciebie nie podobne, Jen?! - Ćpałaś coś?
  To akurat jak najbardziej.
- Nie...? - spojrzałam na nią dziwnie. - Po prostu... Zimno mi. Chodźmy już.
  Ruszyłam w kierunku ulicy. Reszta podążyła za mną, szepcząc cicho za moimi plecami. Wyjęłam z kieszeni komórkę i napisałam SMS - a do Cala:
"Cal... Błagam cię, nikomu o tym nie mów... Nikomu, rozumiesz?! Spotkałam Archera... I on mi powiedział, że Oko i Siostrzyce Brannick się połączyły! Co mam zrobić?!"
  Znów zaczęłam się trząść. Do tego stopnia, że musiałam schować komórkę i wsadzić ręce do kieszeni. Strasznie się bałam.
  Nagle, na zwyczajnej ulicy w Paryżu, pojawiła się mgła. Bardzo gęsta, zimna i niosąca ze sobą leciutki deszczyk. Przystanęłam i rozejrzałam się. Mgła przypominała mi tą z tego horroru "Mgła" i dodatkowo obleciał mnie strach, że zaraz z tej mgły wylecą na nas jakieś różne stwory. Jak - na przykład - demony.
  Ja byłam demonem! Wybrykiem natury, niechcianym zjawiskiem! Dzieckiem - potworem! Stworzona przez pokręconą świruskę, nazywającą siebie moją prababcią, która dała życie mojej babci-demonowi! A ona mojemu tacie! I ja też jestem demonem! Jestem najgorsza!
  Kiedy zorientowałam się, że Harry łapie mnie za rękę i biegnie, dopiero wtedy zauważyłam, że pada. Błyska się. I grzmi. Jenna leciała już z przodu z Louisem za rękę, co wyglądało bardzo śmiesznie. Zmokłam momentalnie i spojrzałam w niebo, biegnąc za Harrym. To była moja wina.
  O czym mówię? O pogodzie. Tak się czasem działo, kiedy przestawałam panować na emocjami. Mogłam zmieniać pogodę. A że wtedy byłam zdenerwowana, stworzyłam burzę. Fajnie, nie?
  Biegnąc usłyszałam dzwoniącą komórkę, ale ją zignorowałam. Zerknęłam na chłopaka. Śmiał się, a jego włosy były mokre i ogólnie cały był przemoczony. Zresztą jak ja, Jenna i Louis. Zaśmiałam się także i chmury na niebie się rozpłynęły, dając drogę wolną księżycowi. Harry stanął jak wryty i pociągnął za sobą mnie. Wyjęłam dłoń z jego uścisku i zerknęłam na Jennę i Louisa. Podeszli do nas, bo Styles wpatrywał się w bezgwiezdne niebo ze zmarszczonym nosem. Słodko to wyglądało.
- Co jest nie tak z tą pogodą? - zapytał Louis, patrząc niepewnie na Harry'ego.
  Jenna spojrzała na mnie z pytaniem wypisanym na twarzy, a ja pokiwałam lekko głową.
- Możemy iść do hotelu? - szybko zmieniła temat przyjaciółka. - Wciąż jesteśmy mokrzy. I jest zimno.
  Powiedział wampir.
  Harry i Louis spojrzeli na siebie i pokiwali głowami. Tomlinson znów podszedł do Jenny, lecz tym razem wziął ją na barana. Dziewczyna zaczęła piszczeć, ale się śmiała. Louis lekko się zachwiał, bo przyjaciółka się szamotała i wrzeszczała, że jest kretynem, lecz - na szczęście - zaraz odzyskał równowagę.
  Harry odciągnął mnie trochę od nich i dopiero kiedy oni byli dziesięć metrów przed nami, pozwolił mi się ruszyć. Znowu zaczęłam się trząść, ale tym razem z zimna.
- Co się stało, Sophie? - zapytał, nie patrząc na mnie. - Gdzie byłaś?
- Poszłam się przejść - odparłam natychmiast. Być może za szybko.
  Harry spojrzał na mnie.
- A teraz?
- Nic się nie stało, Harry. Jestem tylko trochę zmęczona.
  To w sumie kłamstwem nie było. Oczy mi się już zamykały, ale wiedziałam, że czeka mnie jeszcze rozmowa z Calem i być może tatą, i musiałam się umyć. A do tego wszystkiego potrzebna mi była kawa.
- Możesz przyjść do mnie. Nie jestem pewny, ale Niall już chyba zasnął.
  Zaśmiałam się.
- Lepiej nie, bo będzie tęsknił.
  Harry uśmiechnął się, ale smutno.
- Hej, gołąbeczki! - krzyknął Louis. Jakimś sposobem znaleźliśmy się przed hotelem. - Pospieszcie się, bo będziecie spać na ulicy!
  Byliśmy jeszcze od nich spory kawałek, ale Harry i tak szepnął:
- Co z niego za idiota.
  Przewrócił oczami, a ja znów się zaśmiałam.
  Przyśpieszyliśmy kroku i zaraz weszliśmy do ciepłego pomieszczenia. W lobby został już tylko przysypiający ochroniarz i zbudził się, kiedy weszliśmy do środka. Obserwował nas całą drogę do windy, a potem ponownie opadł na krzesło.
- Winda... - jęknęłam.
- Tak, wiemy, kochasz je - rzekła z sarkazmem Jen.
  Weszłam do niej, a raczej zostałam wepchnięta. Przykucnęłam i skuliłam się w kącie. Strasznie zmarzłam. Harry usiadł obok mnie.
  Całą drogę myślałam raczej o Archerze, więc moja "fobia" się nawet nie odezwała. Strasznie się cieszyłam, że go spotkałam. A następnie on wyjawił mi cel swojej wizyty. Nigdy nie wstąpię do Oka. A przynajmniej nie z własnej woli. A siłą by mnie chyba tam nie dali rady zaciągnąć. Działało to także w odwrotną stronę. To ARCHERA nie dałoby się sprowadzić na tą dobrą drogę. Niemożliwe.
- Zapukaj, zanim wejdziesz do jego pokoju - ostrzegł mnie Louis, kiedy zostaliśmy sami na korytarzu. Harry poszedł pochmurny do pokoju, a do Jen zadzwonił tata, więc także się w nim zamknęła. - Nialler niezbyt lubi, gdy mu się przeszkadza...
- Spokojnie... Mam tylko nadzieję, że pod poduszką nie trzyma tasaka. Jeśli nie, dam radę.
  Uśmiechnęłam się do Louisa i poczekałam aż on, z przerażoną miną, wróci do pokoju. Zapukałam delikatnie do drzwi Nialla. Nie doczekałam się odpowiedzi tak długi czas, że po prostu nacisnęłam klamkę. Jak się można było spodziewać, okazały się one zamknięte na klucz. Westchnęłam i resztką magii, która mi po całym dniu pozostała, otworzyłam je.
  Pokój był cały pochłonięty w ciemnościach i dopiero po chwili moje oczy się do nich przyzwyczaiły. Zauważyłam sylwetkę Horana, leżącego na łóżku, przykrytego kołdrą po same czubki uszu. Uśmiechnęłam się i zapaliłam lampkę, stojącą na jednym ze stolików. Chłopak odwrócił się na drugi bok, lecz wciąż spał. Usiadłam na mięciutką kanapę i wyjęłam komórkę z kieszeni. Dzwonił, oczywiście, Cal. Wiedziałam, że w sprawie Oka. Bałam się go, a, że Cal był jedyną osobą, która o tym wszystkim wiedziała, zadzwoniłam do niego. Nie odebrał.
  Walnęłam komórką o podłogę i potoczyła się ona pod łóżko. Nie zamierzałam jej stamtąd wyciągać. Wyczarowałam sobie ręcznik i piżamy i poszłam wziąć prysznic. Nie stałam pod nim długo, bo zaraz znowu zaczęłabym myśleć o Oku i Siostrzycach Brannick. Umyłam zęby wyczarowaną szczoteczką. Za pierwszym razem wyszedł mi widelec. Byłam w tym coraz lepsza, chociaż dół od piżam wcale nie pasował do reszty.
  Kiedy wyszłam z łazienki, przywitał mnie Nialler siedzący na łóżku. Miał rozkojarzoną minę i przymrużone oczy. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i uniósł brwi.
- Aż tak się wczoraj bawiłem? - zapytał nieprzytomnie.
  Przez chwilę patrzyłam na niego ze zdziwieniem, a potem się zaśmiałam. I - żeby wyszło to na moją korzyść - postanowiłam go troszkę pobajerować.
- Oj, tak, zabawiłeś się wczoraj... Kładź się spać.
  Niall całkowicie się rozbudził.
- Gdzie byłem? - zapytał natychmiast. - Z kim? Co robiłem? Kim jesteś?
- Wszystkiego dowiesz się rano...
  Podeszłam do jego łóżka. Usiadłam na nie, a że chłopak nic nie mówił, położyłam się i przykryłam kołdrą. Była jedna, ale wielka. Odwróciłam się do niego plecami i zamknęłam oczy. Poczułam dłoń na mojej talii i zerwałam się ze zduszonym okrzykiem. Niewiarygodnym był fakt, że Niall już spał. Zasnął, przytulając mnie. Westchnęłam głęboko, zgasiłam magią lampkę i położyłam głowę na poduszkę. Natychmiast zmorzył mnie sen.
                                                                           ~*~
  Nie wiem, dlaczego się obudziłam. Elektroniczny zegarek na stoliku nocnym wskazywał godzinę czwartą nad ranem. Było ciemno. Horan leżał już po drugiej stronie łóżka, na brzuchu, przykryty do pasa. Ja też leżałam na brzuchu. Odwróciłam się na plecy i usiadłam.
  Mało nie wrzasnęłam ze strachu. Na środku pokoju stała Elodie i przyglądała mi się ze złością. Ona właściwie UNOSIŁA się nad ziemią. A zdenerwowana była za każdym razem, gdy do mnie przybywała. Już jako duch, lecz za czasów człowieczeństwa miała dokładnie taką samą minę. Ubrana była w te same ciuchy, które nosiła w dniu śmierci. Nie zdarzyło się to po raz pierwszy i to był jedyny powód dlaczego nie wrzasnęłam, budząc całego piętra.
  Zawsze miała mi coś do przekazania.
  Teraz też.
  Jej usta ułożyły się w wyraźne: "Oko tu idzie".
_____________________________________
No cóż... Nie jestem zbytnio zadowolona z rozdziału, więc przepraszam za wszystkie błędy. Wenę mam na przyszłe zdarzenia... A na jak przyszłe to sami zadecydujecie :) Biorąc udział w ankiecie XD Komentujcie, kochani, prooooszę ;3

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 8

  Poszłyśmy za chłopakami do windy. Bałam się wind. Zatrzasnęłam się w jednej kiedyś. Od tamtego czasu unikałam ich, jak ognia. Jenna uświadomiona była o mojej małej fobii, dlatego, gdy tylko drzwi windy się zamknęły, przytuliła mnie. Ścisnęłam ją i patrzyłam na chłopców ukradkiem. Louis wcisnął ostatni przycisk, a Harry objął ramieniem Nialla. Horan zaś momentalnie zlał się potem i oparł o ściankę windy.
- Co mu jest? - szepnęłam cicho do stojącego najbliżej mnie Zayna.
- Ma klaustrofobię - odparł tamten.
  Na szczęście podróż taką niebezpieczną maszyną nie trwała długo i jakoś to z Horanem przeżyliśmy. Wyszliśmy na korytarz.
- Spotkamy się tu za... - Liam spojrzał na zegarek. - Za jakąś godzinę?
  Wszyscy przytaknęliśmy. Najwyraźniej każdy z nich wiedział, gdzie ma pokój.
  Zerknęłam na Nialla. On także na mnie patrzył. Odwróciłam szybko wzrok na Jennę, lecz ona oddalała się już z Louisem, przyczepiona do jego ramienia. Liam, Harry i Zayn też już zniknęli mi z pola widzenia. Na korytarzu zostałam ja z blondynem. Jakoś tak nagle odechciało mi się z nim spać. Nadal nie wiedziałam dlaczego tak mnie nienawidzi i czy moglibyśmy się dogadać...
- Idziesz? - zapytał, odchodząc korytarzem na prawo.
  Dogoniłam go i po chwili otworzył przede mną drzwi. Stanęłam w progu, onieśmielona taką elegancją. Pokój był wielki. Luksus rzucał się w oczy. Miałam wielką ochotę rzucić się na duże łóżko, stojące naprzeciwko wejścia. Szybko jednak wybiłam sobie ten pomysł z głowy i spojrzałam na blondyna.
- Bardzo się wściekasz? - zapytałam niewinnie.
  Horan stał nadal w otwartych drzwiach, patrząc na łóżko niewidzącymi oczami. Kiedy dotarło do niego moje pytanie, zerknął na mnie. Westchnął i zamknął drzwi.
- A mam? - zapytał, podchodząc do dużej torby, leżącej na łóżku.
- No wiesz... - Weszłam wgłąb pomieszczenia. - W końcu to ja ciebie wybrałam, a z tego co widzę, to nie za bardzo mnie lubisz i teraz nagle zrozumiałam, że to było wobec ciebie nie w porządku, że powinnam raczej...
- Przestań - mruknął, wyjmując z torby flanelową koszulę. - Po prostu poudawajmy przez te kilkanaście godzin, że jest w porządku. Wy z Jenną odjedziecie i znów będzie po staremu.
  To mnie troszkę zraniło. On mnie tam nie chciał.
- Mogę stąd pójść - szepnęłam, starając się nad sobą zapanować. - Wystarczy, że powiesz.
  Niall rzucił wściekły koszulę na podłogę i zacisnął pięści. Podszedł do mnie, ale ja się nie cofnęłam. Może i się bałam, lecz na dobrą sprawę, to nie miałam czego. To człowiek.
  Blondyn spojrzał mi w oczy.
- Tak - rzucił. - Chcę, żebyś stąd poszła.
  Uniosłam zdumiona brwi. Tego się nie spodziewałam.
  Mimo że jakoś specjalnie za nim nie przepadałam, zabolało mnie to okropnie. A może i zdziwiło... W końcu co ja mu zrobiłam? Dlaczego tak się zachowywał?
  Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy, bo czułam, że zaraz dam upust magii. Otworzyłam je ponownie i zwyczajnie wyszłam z pokoju.
                                                                           ~*~
  Wyszłam z hotelu już nie wściekła. Strasznie chciało mi się płakać. Nie wiedziałam gdzie jestem, dlatego postanowiłam się zgubić. Skręciłam w lewo i poszłam przed siebie. Wepchnęłam ręce w kieszenie jeansów. Przedtem wyciszyłam komórkę. Już widniało na niej dwadzieścia połączeń nieodebranych od taty i czternaście od Cala. Było mi zimno. Spuściłam głowę, lecz oczy miałam podniesione. Obserwowałam mijających mnie ludzi z wielką uwagą. Dlaczego? W sumie to nie wiem. Może z przyzwyczajenia. Tato bardzo kładł nacisk na to, bym była czujna. Wpajał mi przez całe wakacje, że nawet mój przyjaciel może być wrogiem. Miałam wtedy przeczucie, że mówi o Archerze...
  Przez moje rozmyślenia o tym, żeby być czujnym, wpadłam na jakiegoś faceta z aparatem. Natychmiast pstryknął mi fotkę i uciekł. Stałam przez chwilę ogłupiała na środku chodnika. Faceta wciąż miałam w zasięgu wzroku. Zmrużyłam oczy i po chwili leżał on, wijąc się z bólu. Powoli do niego podeszłam i klęknęłam przy nim.
- Po co to zrobiłeś? - zapytałam spokojnie.
  Facet mógł mieć góra trzydzieści lat. Miał kilkudniowy zarost i głupi uśmieszek na twarzy.
  Coś mi się nie zgadzało. Czemu się uśmiechał?!
- Dowiesz się, maleńka.
  Wstał, niepowstrzymywany już moją magią i otrzepał się. Sprawdził czy ma aparat w całości i zaśmiał się. Tym razem się cofnęłam. Nawet ze strachem.
- Dlaczego...
- Wiesz... - przerwał mi. - Ktoś chciałby z tobą pogadać.
- Kim ty jesteś? - Otworzyłam szeroko oczy, uświadamiając sobie, kim może być ten człowiek.
- Przyjdź dzisiaj o jedenastej wieczorem na Pole Marsowe. Sama. A... no i radzę ci nie mówić nikomu, że się ze mną widziałaś, bo ucierpi na tym twoja przyjaciółeczka.
  Facet nagle zniknął.
  Rozpłynął się w powietrzu.
  Oko.
                                                                              ~*~
  Otrząsnęłam się z przerażenia i wróciłam do hotelu sztywnym krokiem. Przeszłam przez hol, obserwowana przez wszystkich pracowników i wsiadłam do windy. Złapałam się kurczowo barierki i zamknęłam oczy. Zastanowiłam się, po co wracam. Nie miałam pojęcia. Może bałam się o Jennę? Nie. Nie miałam zamiaru nikomu mówić o tym facecie, dlatego podejrzewałam, że przyjaciółka jest nietknięta. Ale... Oko? Po co? Dlaczego? Co ja zrobiłam? I - jeśli ten facet rzeczywiście był z Oka - dlaczego od razu mnie nie zabił, i czemu to był CZARODZIEJ?! Przecież w Oku byli sami ludzie! No... Pomijając Archera. Ale Archer to wyjątek. Tam byli tylko ludzie. Zabijali nożami, rzadziej pistoletami, a wampiry kołkami. Lub czymś żelazowym. Nie znałam się na tym. I nie chciałam. W sumie to wampirowi wystarczyło zabrać Krwawy Klejnot. To taki przedmiot na łańcuszku, który pozwalał wampirom normalnie funkcjonować w dzień.
  Dlaczego chcieli mnie? Archer kiedyś proponował mi przejście na ich stronę, ale nie mogłam się na to zgodzić. To byłoby sprzeczne z prawem. A tym bardziej się bałam, bo to mój ojciec egzekwował prawo. Masakra.
  Podeszłam powoli pod drzwi pokoju Nialla. Westchnęłam i zapukałam.
- Zayn, już ci mówiłem - usłyszałam głos blondyna. - Nie zabrałem twojego lusterka. Liam je ma.
  Weszłam nieproszona do środka.
- To nie Zayn - szepnęłam.
  Niall stał w samych spodniach, z przewieszonym na ramieniu ręcznikiem. Przez chwilę gapiłam się na jego umięśniony tors, lecz szybko spuściłam wzrok, kiedy na mnie spojrzał.
- Czego tutaj szukasz? - warknął.
- Niall, przepraszam cię... Proszę, pozwól mi tutaj zostać.
  Zerknęłam na niego błagalnie.
  Blondyn zmrużył oczy i podszedł do mnie.
- Niby czemu mam ci na to pozwolić?
- Bo... - zacięłam się. - Na dole są reporterzy. Boję się ich.
  Kłamstwem to to nie było. Przecież tamten facet miał aparat, a nawet pstryknął mi zdjęcie. Ale Niall się o tym nie dowie.
  Przez długą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy; ja z błaganiem, on ze złością. Po jakichś 3 minutach wziął głęboki oddech i westchnął:
- Dobra. - Zauważyłam, że bardzo ciężko było mu wymówić to słowo. - Idę się umyć. Zaklucz drzwi i... A z resztą. Rób co chcesz, tylko niczego nie rozwal.
  Pokiwałam głową i zamknęłam za sobą posłusznie drzwi. Horan zniknął w łazience. Jeśli dobrze skojarzyłam, nie zakluczył się.
  Wyjęłam komórkę z zamiarem podgłoszenia jej i akurat trafiłam na połączenie przychodzące od Cala. Tym razem odebrałam, siadając ostrożnie na kanapę. Podniosłam komórkę do ucha.
  Od razu powitał mnie zdenerwowany głos Cala:
~ Czy ty dziewczyno czytałaś dzisiejszą gazetę? Możesz mi powiedzieć, czemu nie ma cię jeszcze w  Thorne Abbey? Albo chociaż wytłumacz mi po co poszłaś z tym całym One Direction do hotelu, skoro miałaś pojechać tylko po Jennę? Czemu nie odbierasz telefonów ode mnie i od ojca? Czy ty nie wiesz, że ostatnio zanotowano największy współczynnik wykrywalności Oka właśnie we Francji? Kiedy ty masz zamiar wrócić?
  Nie zdziwiły mnie bardzo pytania chłopaka. Zranił mnie ton jego głosu. Udawał zdenerwowanego, ale wyczułam w tym nutkę obojętności. Tato mu kazał zadzwonić? Dosyć prawdopodobne. Cal się nie wściekał. To było smutne. Czy mu na mnie w ogóle zależało?
- Poczekaj, powoli... Wrócę... Nie wiem, błagam, nie zadręczaj mnie tym. Jen już jest ze mną, wrócimy, jak odwidzi się jej romansowanie z zajętym członkiem zespołu. Czyli pewnie będziemy tu sterczeć kilka dni. Nie wrócimy szybciej. Może w poniedziałek? Ale już w Hex Hall. Tacie powiedz, że ma się o mnie nie martwić...
~ Ale tam jest Oko. Jak możemy się nie martwić?
- Cal, jestem... - Na szczęście w porę ugryzłam się w język. Chciałam powiedzieć "demonem". Mogłabym, gdyby nikogo nie było w pokoju. Ok, byłam sama, ale nie słyszałam puszczanej wody w łazience, dlatego powinnam zostać ostrożna. - Poradzę sobie, nie bójcie się o mnie. Jak tam Amy? Wróciła do domu?
  Usłyszałam westchnięcie.
~ Pojechała z twoją mamą do jej domu. Też wraca w poniedziałek i radzę ci wynagrodzić jej to, że to nie ona spędza czas ze swoimi idolami. Dzisiaj, jak przyjechała ze szpitala i zauważyła tą gazetę z tobą i tym zespołem na okładce to wpadła w taki szał, że zamknęła się w tym pokoju pełnym luster, w którym ty ćwiczyłaś i rozbijała każde po kolei. Po godzinie wyszła, cała zapłakana. Nie chciałbym z nią rozmawiać na twoim miejscu. Do poniedziałku.
  Rozłączył się.
  Nie ma to, jak uczuciowy chłopak, nie? Nie, to WCALE nie jest sarkazm.
  Byłam wściekła. Znowu. Miałam ochotę polecieć Itineris do Thorne Abbey i przyłożyć Calowi tak mocno, że przy tym furia Amy byłaby niczym. Miałam ochotę coś roztrzaskać, zgnieść, potłuc, zabić...
  Stałam z lampą w ręku, wycelowaną w okno, kiedy Niall wyszedł z łazienki.
- Co ty robisz?! - wrzasnął.
  Tym razem, jakby ostatnim było za mało, wokół bioder miał owinięty biały ręcznik z logo hotelu. Nie zwróciłam na to uwagi. Zwyczajnie popatrzyłam na niego, potem na lampę i zaczęłam myśleć po co ją trzymam.
- Przepraszam, nie chciałam. - Odstawiłam lampę. - To wszystko przez Cala.
  Musiałam wyjść. Szybko.
  Zgarnęłam z podłogi torbę i nałożyłam na siebie kurtkę.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał Horan, cały czas stoją ze zdumioną miną w drzwiach łazienki.
- Nie wiem.
- Wrócisz? - Nie, nie mówił tego przyjaźnie. Raczej z pretensją.
- Nie muszę. Jeśli Jen się będzie pytać, powiedz, że... Że jak coś, to się spotkamy w szkole.
  Wyszłam.
  Nie usłyszałam już, jak Niall szepcze "Wróć..."
                                                                       ~*~
  Do godziny 22:45 błąkałam się po całym Paryżu, znów ignorując dzwonienie komórki. A dzwonili wszyscy: mama, tata, Cal, pani Casnoff, Jenna i Amy. Nie chciałam, żeby się martwili, chociaż pewnie tym milczeniem 'upewniłam' ich w przekonaniu, że nie żyję i jestem zakopana w lesie. Do tego poćwiartowana. Źle się czułam z tym, że w ogóle zaczęłam tą "przygodę" z zespołem. Przecież ja nie byłam ich fanką. Zamiast mnie, wolałabym, żeby to była Directionerka. Zwyczajna dziewczyna, nie mająca magii, wrogów i wizji spędzenia reszty życia z niekochającym chłopakiem, na stanowisku szefa Rady, na głowie. To nie powinnam być ja.
  O równej jedenastej stanęłam na początku Pola Marsowego. Od strony północnej. Zamiast obserwować ludzi, patrzyłam na Wieżę Eiffela. Była o wiele większa, niż na pocztówkach. Dobra, wiedziałam, że jest większa, ale nie aż tak... Ludzi nie było. Zostałam sama, powoli zmierzając do wieży.
  Wtedy ich zobaczyłam. Okrążyli mnie. Było ich około trzydziestu. Pojawili się znikąd. Czarodzieje.
  Oko.
  Usłyszałam śmiech. Przeraziłam się i to nie na żarty. Spięłam mięśnie, starając się jednocześnie zapanować nad magią, jak i nie dopuścić do tego, by użyć jej o sekundę za późno. Byłam trochę zmęczona; w ciągu ostatnich 8 godzin spacerowałam bez celu po mieście. Tak około. Nie patrzyłam na zegarek.
  Bałam się. Po raz pierwszy zostałam postawiona w takiej sytuacji. Jedna nastoletnia dziewczyna kontra trzydziestka dorosłych facetów. Chciałam mieć wtedy przy sobie kogoś, kto by mnie obronił. Albo chociaż powspierał słowami. Psychicznie. Kogokolwiek, komu ufałam.
- Proszę, proszę... Sophie Mercer - usłyszałam głos za moimi plecami. - Stęskniłaś się?
  Odwróciłam się błyskawicznie w tamtą stronę.
  Z rękami założonymi na piersi i głupawym uśmieszkiem na twarzy, stał tam Archer.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 7

  Patrzyłam na nich, upewniając się, czy rzeczywiście idą w naszą stronę. Niestety tak było. Westchnęłam i wysłałam przepraszające spojrzenie Jennie.
  A na placu zaległa cisza. Wszyscy patrzyli na nas. To znaczy, WIĘKSZA część patrzyła na nas. W tej większości znajdowały się głównie nastolatki, ale zauważyłam też młodsze dziewczynki i starsze kobiety. Z daleka zobaczyłam kilku ochroniarzy biegnących w naszą stronę i krzyczących do sławnej piątki, żeby uciekali do auta. Przybliżyłam się do Jenny, a Louis zawołał:
- Chodźcie z nami!
- Ale po co?! - odkrzyknęłam. Moja przygodna z nimi miała się przecież już skończyć!
- O co chodzi? - szepnęła mi cicho Jenna do ucha, ciągnąc za rękaw.
- Później... - mruknęłam tylko, bo Harry mi przerwał:
- No, chodźcie! Bo nas zaraz zabiją!
  Jakby na potwierdzenie jego słów, zaraz na placu zrobił się wielki szum. Narastał on z każdą sekundą i w końcu dobiegły do nas krzyki fanek i tupot ich stóp. Chwyciłam rękę blondynki i ruszyłam biegiem w stronę zawracających chłopaków. Oni dobiegli już prawie do samochodu i wepchnęli się do niego pierwsi, a my, zdyszane, za nimi. Jen wbiegła przede mną i już zajęła miejsce obok Liama, który leżał głową na kolanach Zayna. Ja wciąż siedziałam na podłodze, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Zaraziłam nim resztę. Po chwili znów wszyscy się śmialiśmy, nawet przyjaciółka, jakbyśmy byli dziećmi.
  W ciągu tych paru minut odprężenia, Jenna zdążyła zapytać się z pięć razy o co chodzi, ale my nie byliśmy w stanie jej odpowiedzieć. Ciągle siedzieliśmy lub leżeliśmy w swoich starych pozycjach, trzymając się za bolące od śmiechu brzuchy.
- Serio, Soph... - Jenna zaczęła się irytować. - Powiedz mi co się dzieje.
  Zakaszlałam i zamknęłam oczy, by się uspokoić. Pomogło.
- No, wiesz... Generalnie to przyjechałam tu po to, żeby zabrać cię do Hex Hall... Miałam to zrobić przez Itineris, ale... Jakoś się tak złożyło, że użyłam ludzkich środków transportu... Rozumiesz?
- Ja nie bardzo - odezwał się Louis, wpatrzony w Jen, ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy. Przeniósł wzrok na mnie. - Co to jest Hex Hall i Itineris?
- Hex Hall to nasza szkoła prywatna z internatem - odrzekłam szybko - a Itineris to imię, którym ochrzciłam moje auto.
  Kątem oka zauważyłam kpiący uśmiech na twarzy blondynki, ale zmyła go, kiedy napotkała mój wzrok. Zerknęła na swoje ręce, starając się uspokoić.
- Moja dziewczyna też chodzi do szkoły z internatem... - mruknął, smutny nagle, Zayn. - Nawet się podobnie nazywa... Tylko, że Hekate Hall, a nie Hex Hall.
  Jak na komendę, z Jenną spoważniałyśmy i spojrzałyśmy na chłopaka.
- Że co? - zapytałyśmy równocześnie. - Jak się nazywa?
  OMG.
- Ma na imię Perrie - odrzekł chłopak z delikatnym uśmiechem.
  Wytrzeszczyłam oczy i wbiłam wzrok w Zayna. To chyba jakiś żart?!
  Jenna spojrzała na mnie z wyraźną ulgą.
- Nie znam jej.
- Bo... Chodzicie do innych szkół? - zapytał z lekką ironią Louis.
- Ja ją znam - odparłam. - Mało tego... Mieszkam z nią i, szczerze powiedziawszy, to... No, nienawidzimy się. Sorry, Zayn, ale taka prawda. Jakoś ta twoja dziewczynka mi do gustu nie przypadła. A tak w ogóle... - mruknęłam szybko, chcąc szybko zmienić temat. - To jest Jenna, moja przyjaciółka.
  Jen zerknęła na mnie szybko i uścisnęła chłopakom ręce tak krótko, jak tylko można. Była przecież wampirem i mogli ją odkryć przez lodowatą dłoń... Nie chciałabym być wampirem, same kłopoty. Najgorzej było z jedzeniem. Co prawda, przyzwyczaiłam się, jak Jenna "siliła" się w naszym pokoju, wyjmując za każdym razem jeden worek czystej RH-, ale na samym początku mało nie zwymiotowałam.
- Jakie sweetaśne pasemko! - wrzasnął Liam do ucha Jen i chwycił jej różowe pasemko w obydwie dłonie.
  Blondynka uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- A tak właściwie... - zaczęłam, opierając się o tył samochodu. Nie widziałam powodu, dla którego miałam usiąść normalnie na fotelu, mimo że obok Horana było jeszcze jedno wolne miejsce. - Gdzie my jedziemy?
- Hm... Dobre pytanie - zastanowił się Harry.
- No rzeczywiście - mruknął z kpiną Louis. - Nie wiem... Może do hotelu?!
  Harry spojrzał na niego ze złością i walnął go w twarz. Louis znów zaczął się śmiać i mu oddał. Potem Loczek także się uśmiechnął i znów go uderzył.
  Cała nasza siódemka wybuchnęła śmiechem, przy akompaniamencie uderzeń w twarz Louisa i Harry'ego. Trwało to jakiś czas, gdy głos z głośnika oznajmił:
- Nous sommes ici.
  Razem z Jen spojrzałyśmy po sobie pytająco, a ja zaraz zerknęłam na Louisa, bo wiedziałam, że on zna francuski. Wytłumaczył nam ze śmiechem, że dojechaliśmy na miejsce.
  Wyjrzałam przez przyciemnione okno. Wytrzeszczyłam oczy. Na zewnątrz tłum fanek znów krzyczał i znów trzymał różne transparenty, niektóre z bardzo dziwnymi słowami...
- Czy jest takie miejsce, w którym nie ma fanów albo reporterów? - zapytałam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał normalnie.
  Chłopcy spojrzeli zmartwieni na mnie i Jennę, nie odpowiadając na moje pytanie.
- Mam pomysł! - wrzasnął Niall i oberwał od Zayna za to, że krzyknął mu do ucha. Mimo wszystko kontynuował. - Wyjdziemy pierwsi i wszyscy zajmą się nami, a szofer kawałek odjedzie, one wyjdą, wejdą do hotelu i tam na nas poczekają!
  Niall, zadowolony ze swojego przebłysku geniuszu, patrzył po wszystkich, a mnie zostawił na koniec. Jego oczy nagle zrobiły się nieobecne i przestał się uśmiechać, wzrok szybko kierując z powrotem na Liama.
  Wszystko pięknie, ślicznie, zagranicznie, tylko...
- Po co to wszystko? - mruknęłam. - Ja powinnam już dawno wrócić do domu, bo nikomu nie powiedziałam, że wyjeżdżam, muszę iść jutro do szkoły i Jen tak samo...
- No weeeeeźcie - jęknął Harry. - Nie uciekajcie jeszcze. Dopiero się poznaliśmy. Wyjdziemy gdzieś po koncercie lub przed.
- Tak, przed będzie lepiej - odparł Zayn. - Po koncercie będziemy zmęczeni.
- No i jutro... - dokończył niepewnie Louis.
- Nie - odrzekłam stanowczo. - Nie mam pieniędzy żeby tu zostawać...
- Więc zostaniecie u nas! - krzyknął radośnie Harry.
  Eee...
                                                                     ~*~
  Po całej akcji, która trwała w sumie piętnaście minut, czekałyśmy na chłopaków w lobby hotelowym. Usiadłyśmy się na brzegu kanapy, niepewne co do ich "GENIALNEGO" pomysłu. Miałam gigantyczne wątpliwości. Musiałam chodzić do szkoły, bo funkcja taty nie czyniła ze mnie żadnego VIP - a. A poza tym, ja sama chciałam być normalna, chciałam, żeby traktowano mnie na równi ze wszystkimi, a oni o tym wiedzieli. Dlatego tym bardziej bałam się reakcji taty i Casnoff. Mama była łagodniej usposobiona jeśli chodziło o szkołę.
- Jenna, ja cię bardzo za to przepraszam... - zaczęłam.
- Żartujesz?! - krzyknęła z uśmiechem na ustach, odwracając się w moją stronę. - To może być najlepsza przygoda mojego życia! Ja ci powinnam na kolanach za to dziękować! I za to, że... Że po mnie przyjechałaś.
  Uspokoiła się i zerknęła mi w oczy z wdzięcznością.
  Mogłabym się uśmiechnąć i powiedzieć "nie ma za co", ale nie zrobiłam tego.
- Jesteś Directionerką? - zapytałam zamiast tego.
  Jen zwiesiła głowę i westchnęła.
- Jestem.
  Oburzyłam się.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?! - krzyknęłam ze złością, dźgając ją w ramię.
  Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i podniosła głowę, słysząc w moim głosie rozbawienie. Zapatrzyła się w wielki obraz nad głowami dwóch recepcjonistów i zaczęła się śmiać.
- Wiesz, bałam się... Że... Że zaczniesz mnie hejtować. Nie lubiłaś ich i dlatego wolałam o tym nie wspominać...
- Jen, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - Wciąż patrzyłam na nią z oburzeniem. - Myślisz, że gdybyś powiedziała mi o swojej mrocznej tajemnicy zmieniłabym do ciebie nastawienie? Nie, bez przesady, jestem tolerancyjna. Tym bardziej, że Amy... Rozumiesz.
  Jenna spojrzała na mnie z rozbawieniem i wtedy do lobby weszli chłopcy. Mieli uśmiechy na ustach i byli zadowoleni. Ujrzeli nas, ale podeszli do recepcjonistów. Rozmawiali z nimi chwilę, a potem z jakimś dużym facetem. Chyba ochroniarzem. Gdy w końcu ustalili to... co mieli ustalić, podeszli do nas. Rozsiedli się na podłodze przed nami ciągle z uśmiechami na twarzach.
- Jakieś propozycje? - zapytał Zayn.
  Zerknęłyśmy na siebie ze zdziwieniem.
- Mógłbyś się jakoś określić? - spytałam niewinnie.
- Chodzi mu o to... - zaczął Louis - jak będziemy spać.
  Uśmiechnął się takim mega pedofilskim uśmieszkiem.
  Szczerze mówiąc, to mnie zamurowało. Nie pomyślałam o tym, że trzeba będzie spać... Jenna się nie musiała tym martwić, ale ja byłam CZŁOWIEKIEM. Musiałam spać. A Jen, jeśli chciała zachować w tajemnicy swój sekret, też musiała to zrobić. Ale... Moment.
- Czekajcie - zaoponowałam, zanim reszta uśmiechnęła się po pedofilsku. - Jak wy mieliście spać?
- Apartament Królewski - odrzekł natychmiast Harry. - Cztery sypialnie plus jeden pokój gościnny. Zarezerwowane na trzy dni.
- To wychodzi pięć pokoi... - Zmartwiłam się. Umiałam matematykę do tego stopnia, że zauważyłam, że nas było więcej. - Nie da się. Musimy wrócić. Nie zmieścimy się.
  Jenna zaczęła smutać. Rozumiałam ją. Biedactwo moje.
- Jasne, że się da - zaprzeczył Liam. - Te łóżka są dwuosobowe.
  HAHAHA, dobry żart, Payne. Nie ma szans.
- Idealnie! - wykrzyknął Harry. - Nas jest pięciu, a was dwie. Do wyboru do koloru.
  Tym razem wszyscy przybrali słodkie uśmieszki. Nawet Horan, co mnie zdziwiło. Czyżby odmieniło mu się po naszej rozmowie?
  Zerknęłam na Jennę. Jak urzeczona wpatrywała się w Louisa z szeroko otwartymi oczkami.
  Musiałam postawić się na jej miejscu. Miałam sobie idola i szansę spania z nim. Nie dosłownie, oczywiście... Ale jednak. Dzielić z nim łóżko. Marzenie.
- Och... - Westchnęłam. - Niech będzie.
  Ledwo zdążyłam do końca to powiedzieć, a już ściskana byłam przez przyjaciółkę.
  Wyszeptała mi do ucha:
- Dziękuję. Kocham cię.
- Ja ciebie też - odparłam równie cicho.
- Więc... Zajęta któraś? - zapytał Liam, unosząc dwuznacznie brew.
  Zgłosiłam się, jak grzeczne dziecko w szkole.
- Ja, ale to już chyba zauważyliście. Mam chłopaka.
  To był problem. Cal. Zabiłby mnie gdyby się dowiedział, że go zdradziłam. Chociaż spanie w łóżku z baaardzo przystojnym facetem, leżącym na drugim końcu łóżka to jeszcze nie zdrada, prawda?
- Więc jak śpimy? - zapytał Harry uśmiechający się jak dwuletnie dziecko.
- Jen z Louisem - odparłam natychmiast.
- Lou ma dziewczynę... - szepnął Zayn.
- No i co z tego? - odrzekł Louis. Wstał szybko i postawił Jennę na nogi. Zajął jej miejsce na kanapie i posadził ją sobie na kolanach. - Przecież będziemy grzeczni.
- El nie będzie zadowolona. - Zayn wciąż nie był przekonany.
- Eleanor się nie dowie - uśmiechnął się złośliwie Tomlinson.
  Dupek. Miałam nadzieję, że przynajmniej Jen okaże rozsądek i nie zrobi niczego głupiego. Miałam nadzieję, że ona wie, że to gwiazda światowej sławy i taka jedna wpadka mogła go zniszczyć.
  To Jen.
  Nie oczekujmy cudów.
- A ty, Sophie? - zapytał uprzejmie Harry, jakby pytał się mnie czy nie napiłabym się z nim kawy w jakiejś gustownej restauracji.
- Niech będzie...
  Spojrzałam po kolei na chłopaków, którzy zostali. Dokładnie naprzeciwko mnie siedział Styles, po jego lewej Payne, a po prawej puste miejsce po Louisie. Dalej siedział Malik, a na szarym końcu Horan. Zayn odpadł od razu, bo był zbyt ciekawski i mógł przez przypadek odkryć kim jestem, przez moją nieuwagę. I nie lubiłam jego dziewczyny. Payne był ok, ale wolałam być uczciwa wobec Amy.
  Horan vs Styles
  To chyba jasne.
- Niech będzie Horan. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
  Będzie wesoło.
  Będzie BARDZO wesoło.
_____________________
Przepraszam Was za taką dłuuuuugą przerwę ;c Wena uciekła ;c Wybaczcie... Mam nadzieję, że nie zanudziłam? W tym rozdziale nie było żadnej tam akcji... -.-' Przepraszam, postaram się, żeby następny  był dłuższy i ciekawszy <3 #promise