wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 6

  Obudziłam się.
  Obudzenie się było w tym przypadku przenośnią, gdyż otworzyłam jedynie oczy. Znów widziałam jedynie ciemność i strasznie bolała mnie głowa. W sumie to bolało mnie wszystko i dlatego bardzo nie chciałam się ruszać.
- Nareszcie wstałaś - usłyszałam obok siebie szept pomieszany z ulgą.
  Leżałam na łóżku pod kołdrą w pokoju Cala. Poznałam to po jego zapachu. Chłopak klęczał przy mnie i co chwilę ocierał mi czoło zimną i mokrą gazą. Obróciłam głowę lekko w jego kierunku i pisnęłam z bólu.
- Leż i się nie ruszaj - rozkazał łagodnie.
- Co się stało? - szepnęłam i poczułam napływające mi bez powodu łzy do oczu.
  Nastała chwila milczenia.
  Naprawdę mnie miałam zielonego pojęcia, dlaczego leżałam cała obolała w łóżku Cala. Nic sobie nie przypominałam. Ostatnie, co zapamiętałam, to wejście do domu w Thorne Abbey. Miałam przed oczami obrazy z koncertu, zza kulisów, chłopców z zespołu i nieprzytomnej Amy w szpitalu. Pamiętałam tatę, który rozkazał mi wracać do Thorne Abbey razem z Calem i przysługę, którą oddali mi chłopcy. Wróciłam. Ale co się stało potem?
- Spadłaś ze schodów, słonko - mruknął chłopak. - Pomogłem ci, ale ból głowy zostanie przez jeszcze jakieś pięć minut. Musisz wytrzymać.
- Nie jestem pewna czy wytrzymam tak długo - szepnęłam z ironią.
  Zaśmiał się.
- No i już powróciła moja kochana Sophie.
  Nachylił się i mnie pocałował. Miałam wielką ochotę odwzajemnić pocałunek, ale kiedy tylko podniosłam się szybko na łokciach, mało nie zwymiotowałam. Padłam z powrotem na poduszki, wijąc się z bólu brzucha.
- Pomóż mi - jęknęłam na wydechu.
  Cal wciągnął głęboko powietrze i jakimś cudem położył mi dłonie na brzuchu. Poczułam rosnące gorąco, wydobywające się z jego rąk i rozluźniłam mięśnie. Nagle przestała boleć mnie brzuch, jak i głowa.
- Lepiej? - zapytał chłopak z troską.
  Pokiwałam głową. Usiadłam na krawędzi łóżka i zerknęłam w oczy chłopaka z miłością.
- Dziękuję... Co ja bym bez ciebie zrobiła?
  Przytuliłam go delikatnie, bo wciąż miałam wrażenie, że zaraz będę miała ponowny napad bólu. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, aż w końcu Cal spytał ostrożnie:
- To co jutro robimy?
  Zesztywniałam. Przypomniało mi się bowiem, co musiałam zrobić następnego dnia.
- Ja lecę po Jennę.
  Wyszłam z pokoju, nic nie tłumacząc chłopakowi, bo uświadomiłam sobie, jaki on ma do tego stosunek. Cal nie lubił Jenny. Cal BARDZO nie lubił Jenny. Zawsze było mi przykro z tego powodu, bo, w porównaniu do niego, Jenna udawała, że on jej nie przeszkadza. Szanowała to, że z nim jestem, a nawet potrafiła się do niego grzecznie odezwać, gdy przebywaliśmy gdzieś razem, w trójkę. A on? On udawał, że jej nie zna, nie słyszy ani nie widzi. Bolało mnie to. Na szczęście nie kazał mi pomiędzy nimi wybierać, zapewne dlatego, że ojciec by go zabił, gdyby dowiedział się z jakiego powodu zrywa zaręczyny. Wydaje mi się, że w takim przypadku wybrałabym zostanie z Jenną, niż dożywotnie męczenie się z Calem. Kochałam go, ale nie tak, jak kochałam Archera. On to wiedział, ale najwyraźniej nie robił nic, by sprawić, że w końcu pokocham go bardziej niż "byłego". Tak naprawdę to ja nigdy nie byłam z Archerem, mimo że obydwoje tego chcieliśmy...
                                                                       ~*~
  Następnego dnia stanęłam o umówionej porze koło lotniska, "przywieziona" przez Itineris z amuletem w torbie podręcznej. Lekko trzęsłam się ze zdenerwowania, chociaż, na dobrą sprawę, nie miałam czym. Wpatrzyłam się w drzwi wejściowe, znajdujące się pół kilometra przede mną i nagle odechciało mi gdziekolwiek wchodzić. Przed wejściem znajdował się bowiem gigantyczny tłum rozszalałych fanek. Miały ze sobą różnej wielkości transparenty z wszelkimi możliwymi napisami i wrzeszczały, jakby je ze skóry obdzierano. Z ironią spostrzegłam tam nawet kilku chłopaków. Cały ten widok mnie przeraził. Do tego stopnia, że być może bym się cofnęła, gdyby nie poruszenie przy drzwiach i jeszcze głośniejsze piski fanów. Ponad głowami wszystkich dostrzegłam blond, dwie brązowe i jedną czarną czuprynę nażelowane sumiennie przez stylistkę, a zaraz nad nimi cztery machające dłonie. Z pewnością byli to chłopcy. Ale czemu czterech? Gdzie się podziewały słynne loczki Harry'ego?
  Rozejrzałam się po parkingu, zauważając, że każdy wpatruje się w to dziwne zjawisko. Dorośli uśmiechali się pod nosem. Emeryci przystawali i drapali się w zadumie po głowie. Małe dzieci ciągnęły rodziców za ręce, chcąc przyjrzeć się całemu przedstawieniu z bliska. Istny chaos.
  Lecz wśród tego chaosu dostrzegłam jedną osobę, która nie skupiała się na tumulcie przy drzwiach i najwidoczniej zmierzała w moim kierunku. Obserwowałam ją. Na pewno był to mężczyzna. Miał on długie do ramion, ciemne, proste włosy i równie czarne wąsy. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że na niego patrzę. Spodnie miał obdarte na kolanach, a czubki butów pozdzierane, więc wyglądał w połowie jak menel. Już miałam zamiar odwrócić się i biec z krzykiem, że ktoś chce mnie zgwałcić, ale powstrzymał mnie od tego błysk w oczach "menela". Znajomy błysk.
- Harry? - szepnęłam cicho, patrząc z niedowierzaniem na człowieka, którego ćwierć sekundy wcześniej wzięłam za bezdomnego.
  Bezdomny uśmiechnął się szerzej i podszedł do mnie. Stanął tak, że zakrył mi sobą całą scenę, która wciąż odbywała się za jego plecami.
- Czemu robisz z siebie idiotę? - Zaśmiałam się cicho.
- Inaczej się tam nie dostaniemy. - Uśmiechnął się także. - Chodź.
  Chwycił mnie niespodziewanie za rękę. Jego była ciepła i miękka, zapewne nawilżona setkami drogich kremów. Wplótł swoje palce między moje i pociągnął w kierunku małych drzwi, na końcu budynku. Ten gest z jego strony tak mnie zaskoczył, że nawet nie zdążyłam zaprzeczyć, a ja już szłam za nim szybkim krokiem.
  Obserwowałam uważnie tłum fanów. Żaden nie zwrócił na nas uwagi i zauważyłam, że trójka chłopców wpatruje się w nas błagalnie, żebyśmy się pośpieszyli. Horana nie widziałam.
  Przed samymi drzwiami poczułam, jak Harry wypuszcza moją rękę i otwiera je gwałtownie. Wziął ode mnie torbę i poczekał, aż pierwsza wejdę do środka. Uśmiechnęłam się lekko.
  Za drzwiami stał jakiś duży facet w czerni, którego natychmiast wzięłam za ochroniarza. Gdy tylko Styles wszedł, zamknął nas na klucz. Najwyraźniej był powiadomiony o mojej obecności. Po naszej prawej, do pomieszczenia wbiegli Zayn, Liam i Louis. Mieli przerażone miny, ale kiedy tylko znaleźli się na bezpiecznej ziemi, zaczęli się śmiać. Usiedli na podłogę i wili się ze śmiechu. Zaraz dołączył do nich Harry i Niall. Nie mam pojęcia skąd wziął się blondyn. Podniosłam jedną brew i torbę z podłogi. Stałam i patrzyłam na nich oszołomiona. Co, jak zauważyłam, tylko spotęgowało ich śmiech.
- O co chodzi? - zapytałam w końcu ostrożnie. Nawet jakby ze strachem.
- O nic. - Louis pierwszy wstał z podłogi i otrzepał spodnie. Na ustach nadal majaczył mu uśmiech.
  Zaraz za jego przykładem podążył Harry, Liam i Zayn. Niall w spokoju siedział sobie na podłodze i obserwował przyjaciół z uwagą. Oni, jakby to wszystko było całkiem normalne, wpatrzyli się w faceta w czerni.
- Samolot już czeka - powiedział tamten.
  Chłopcy spojrzeli po sobie z uśmiechem. Nagle, jakby na wyścigi, rzucili się do mojej torby. Tyle, że bardziej JA na tym ucierpiałam. Wydałam z siebie głośny pisk i już sekundę później leżałam przygnieciona czterema wielkimi ciałami z oczami wyłażącymi z orbit. Mimo że brakowało mi oddechu, zaczęłam się śmiać, a oni razem ze mną.
- Udusicie mnie - wyszeptałam, mając łzy w oczach i z bólu i ze śmiechu.
  Wstali, jak na komendę. I tak samo równocześnie, Zayn i Liam wyciągnęli po jednej ręce w moją stronę, pomagając mi wstać.
- Nie chcę nic mówić, ale macie niedługo koncert - oznajmił facet w czerni z lekkim uśmiechem.
- Koncert mamy o dwudziestej. - Niall podniósł się z podłogi i zaczął liczyć na palcach od rąk i nóg, jak małe dziecko. Tak, nóg. Zdjął buty. - A teraz mamy czternastą. Mamy więc sześć godzin, minus jedna, bo strefy czasowe. Czyli wychodzi pięć godzin...
- Wow, umiesz liczyć. - Za późno ugryzłam się w język.
  Cała szóstka spojrzała na mnie ze zdumieniem, a piątka znów zaczęła się śmiać. Horan obserwował mnie przez chwilę ze złością, założył buty i niespodziewanie ruszył w kierunku wyjścia na pas startowy. Pozostali natychmiast przestali się śmiać i wzdychając podążyli za blondynem. Moja torba wylądowała w rękach Harry'ego, a ja sama szłam między Liamem, a Louisem. Za nami wlókł się Zayn w towarzystwie faceta w czerni. Przed nami podskakiwał Harry, a i dostrzegałam farbowaną blond czuprynkę Nialla przy samolocie. Swoją drogą...
- Czy to nie jest przypadkiem PRYWATNY samolot? - zapytałam z przerażeniem, zwalniając kroku.
- A ty myślałaś, że czym polecimy? - zawołał Styles, nie odwracając się.
- A co z takimi urządzeniami, wykrywającymi bomby i tym podobne...?
  Liam i Louis spojrzeli na mnie podejrzliwie.
- Ten facet - szepnął Liam, wskazując dyskretnie faceta w czerni - powali cię na ziemię, zanim zdążyłabyś tą bombę wyjąć, więc... Tak tylko, dla twojego dobra... Masz tą bombę?
  Uśmiechnęłam się.
- To było czysto teoretyczne - odparłam.
  Byłyby mega fajerwerki, gdybym taką wypuściła...
                                                                         ~*~
  Samolot nie był największy, ale nie było też w nim tak ciasno, żebyśmy się nie mogli pomieścić. W środku stało kilka wygodnych foteli, które rozkładały się, przypominając coś na kształt leżaka. Chłopcy od razu zajęli swoje ulubione, a mnie kazali sobie jeden wybrać. Miałam do wyboru trzy, więc wybrałam ten najdalszy, kiedy Louis przeprosił mnie, że bardzo chcieliby się przespać, jeśli nie miałabym nic przeciwko. Jasne, że nie miałam. Należał im się odpoczynek.
  Pierwsze piętnaście minut lotu minęło... Spokojnie. Usiadłam się wygodnie w fotelu i już po minucie dostałam poduszką w głowę. Uśmiechnęłam się lekko i równie delikatnie odrzuciłam ją, zerkając gdzie trafi. Oberwał Zayn. Chwycił poduszkę, przytulił ją jak dziecko i skulił się na swoim rozłożonym fotelu. Ponownie się zaśmiałam i wzięłam za odpisywanie Calowi. Zapytał się mnie bowiem, co ma powiedzieć mojemu tacie, gdyż ten właśnie wrócił do domu i zobaczył, że mnie nie ma.
"Jesteś taki nieporadny, słońce... Hm... Może powiedz mu, że czułam wielką potrzebę wrócenia do Hex Hall? A jak to nie zadziała, zwyczajnie powiedz prawdę. Już i tak jest po fakcie, bo właśnie...
  Znów dostałam poduszką. Tym razem od Louisa. Odrzuciłam ją ponownie, tylko, że z większą siłą. Louisowi odskoczyła głowa i chłopcy zanieśli się śmiechem.
  Dokończyłam wiadomość:
... siedzę w samolocie w drodze do Francji. Jakby mnie oskarżał, to weź mu przypomnij, że to on przeniósł Jennę. Buziaki, twoja Soph <3"
  Co dziwnego, kiedy skończyłam pisać SMS-a, poniosłam głowę i ujrzałam, że wszyscy śpią. Wszyscy, oprócz Nialla. Siedział i obserwował mnie z kamienną twarzą, przykryty kocykiem w pieski, co wcale nie dodawało mu grozy ani męskości. Miał na głowie kaptur, a w ręku ściskał iPhone'a.
  Westchnęłam i wstałam. Właśnie znalazł się czas na poważną rozmowę.
  Podeszłam do niego i usiadłam w nogach rozłożonego fotela, a on jeszcze bardziej ścisnął iPhone'a, lecz się nie ruszył. Dopóki nie położyłam ręki na jego kolanie, które znajdowało się najbliżej mnie. Usiadł "po turecku" w tak szybkim tempie, że aż zawiało.
- Powiesz mi o co ci chodzi czy masz zamiar ciągle i wciąż mnie tak nienawidzić? - zaczęłam prosto z mostu.
  Horan uśmiechnął się drwiąco.
- A jeśli tak? - zapytał lekko.
  Zbił mnie z pantałyku.
- W sumie to nic... Tak tylko pytam. Co ja ci zrobiłam?
- Nic - odparł jedynie, odwracając wzrok.
  Podążyłam nieświadomie za jego wzrokiem. Patrzył na Harry'ego, który owinięty był własnym kocykiem po same uszy i zrobił przez sen śliczny dzióbek. Horan się zaśmiał.
- Odpowiedz mi. - Mnie nie było do śmiechu.
  Blondyn westchnął i spojrzał mi w oczy z taką powagą, że aż mnie ona przestraszyła. Patrzył i patrzył, a tym czasem kocyk wylądował na podłodze, co spowodowały turbulencje. Cofnęłam się lekko.
- Wiesz... Tu nie chodzi o to, że cię nienawidzę, bo nie mam w naturze nienawidzenia ludzi, których praktycznie nie znam. Dlatego nie myśl, że cię nie lubię, bo tak nie jest. Ogólnie rzecz biorąc, to ja do ciebie nic nie mam, wydajesz się być fajna. - Nadal mówił poważnie, ale kiedy określał mnie, leciutko się uśmiechnął. - Problem w tym, że jestem już cholernie stary i swoje wiem. Wiem jaka jesteś. I - co ważniejsze - wiem KIM jesteś.
  Poczułam zimno przechodzące od czubka mojej głowy, do malutkich palców u stóp. Niespodziewanie temperatura mojego ciała radykalnie opadła, a włoski na karku stanęły dęba. Mogłam wziąć do za żart, bardzo chciałam to zrobić, gdyby nie mina Horana.
- O czym ty mówisz? - zapytałam ostrożnie.
- Wiesz, jakby nie było, wiem, kim jesteś. Jesteś siostrą naszej wiernej fanki. - Uśmiechnął się szeroko i oparł wygodnie o fotel.
  Mało nie westchnęłam z ulgą. Już miałam wrażenie, że zaraz wyjedzie ze stwierdzeniem, że jestem czarownicą. Tak mało brakowało...
                                                                    ~*~
  Po przybyciu na miejsce, na parking dostałam się tak samo, jak wcześniej, pod eskortą Harry'ego, przebranego za menela. Kazał mi na nich zaczekać, a ja, mając jeszcze kilka minut, zgodziłam się. Patrząc na większy tłum fanek niż wcześniej, zastanawiałam się, jak chłopcy wytrzymują to psychicznie. Ja czułam się niekomfortowo, gdy patrzyły na mnie jednocześnie trzy osoby, a co dopiero trzy miliony! Nie, bycie popularnym nie jest dla mnie.
  W kieszeni zawibrowała mi komórka. Dostałam SMS - a od Jen:
"Już czekam. Jeśli byłabyś tak łaskawa, może byś się pośpieszyła, bo niedługo ktoś się skapnie, że zwiałam. Buziaki, kochana <3"
  Zamiast odpisać, wypatrywałam chłopaków. W wolnym tempie poruszali się w moją stronę, ale i tak żadna z fanek nie zwróciła na mnie uwagi.
  Mało nie dostałam zawału, gdy pod moje nogi podjechała limuzyna. Szofer szybko wysiadł i otworzył mi drzwi, mówiąc jedynie z uśmiechem:
- Bonjour, mademoiselle.
- Bonjour - odpowiedziałam i wsiadłam do auta.
  Usiadłam się wygodnie na samym końcu, bo wiedziałam co się zaraz stanie.
  I oczywiście się stało. Chłopcy otworzyli drzwi, a mnie oślepiły błyski z aparatów należących do paparazzich. Wlecieli do środka i zanim ktokolwiek zdążył się normalnie usiąść, Zayn zamknął za nimi drzwi. Znów zaczęli się śmiać i, nadal w śmiechu, rozsiedli się na fotelach.
- Wiecie, że nie musieliście tego robić? - zapytałam natychmiast.
  Pokiwali zgodnie głowami.
- Ale chcieliśmy - odpowiedział Liam.
- Nie wiem, jak mam wam dziękować. - Pokręciłam głową i spojrzałam na swoje dłonie, bo rzeczywiście tak było. Nie miałam jak im za to wszystko zapłacić.
- Nie musisz - odezwał się Harry. - Fajnie było poznać kogoś normalnego.
 Oj, biedny Harry, nie wiesz co mówisz...
- Tour Eiffel - dobiegł nas z małego głośniczka głos szofera z bardzo wyraźnym tamtejszym akcentem.
  Louis chwycił mikrofonik i mruknął:
- Garer quelque part.
  Nic nie zrozumiałam. Powiedział coś po francusku, tyle wiem.
  Za chwilę samochód zaparkował, a ja, już spóźniona, wyskoczyłam z auta.
- Dziękuję wam, naprawdę, nie musieliście... - Mówiłam w pośpiechu, bo już w oddali widziałam blond włosy Jenny, która jednak mnie nie zauważyła. - Dziękuję wam jeszcze raz i do zobaczenia.
  Posłałam im ostatni uśmiech i zamknęłam drzwi.
  Pobiegłam do Jenny, uważając na samochody. Dziewczyna zorientowała się o mojej obecności już, gdy weszłam na trawnik. Nie widziałam Paryża. Widziałam Jennę.
- Rany, Jen! - krzyknęłam i rzuciłam się na wampira.
- Sophie! - wrzasnęła tamta.
  Przez chwilę trzymałyśmy się w ramionach, a potem nagle Jen rzuciła:
- Śmierdzisz magią.
  Zerknęłam na nią, czy mówi poważnie, lecz zobaczyłam uśmiech i zaczęłam się śmiać. Dziewczyna śmiała się razem ze mną do czasu, aż wypatrzyła coś ponad moim ramieniem.
- Wiesz, ja nie chcę nic mówić... - zaczęła. - Ale tamta piątka wygląda, jakby szła do nas.
  Obróciłam się.
  W naszym kierunku zmierzali Louis, Liam, Zayn, Harry i Niall.
  Co?

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 5

  Lecz, jak zauważyłam, nie byłam jedyną osobą, którą ten pomysł zadziwił. "Zamurowanymi" ludźmi byli także blondyn i Cal. Jemu ta perspektywa mogła się nie podobać: jego dziewczyna, podróżująca z pią... czwórką przystojniaków. Cudownie...
- Ale po co? - zapytał gwałtownie Horan. - Do czego nam tam ona?
- Niall, weź wyluzuj - ostrzegł go z groźnym wyrazem twarzy Louis. - Zachowujesz się wobec niej nie w porządku. Co ona ci zrobiła?
- Pojawiła się tu. - Spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach.
  Cal zacisnął pięści, ale z miejsca się nie ruszył. I dobrze. Ja też byłam wściekła, a nad magią panowałam znacznie gorzej.
- To jak, polecisz z nami? - Liam uśmiechnął się do mnie słodko.
- A to na pewno nie będzie problem?
  Cała czwórka, jak na komendę, pokręciła przecząco głowami.
- Sophie, nie możesz lecieć i doskonale o tym wiesz - mruknął zły Cal.
- Dlaczego nie?
- Ze względu na mnie. Na twojego tatę. Na mamę. I na Casnoff.
- I to mnie właśnie w tobie denerwuje! - wydarłam się. Wszyscy, bez wyjątku, unieśli brwi. - Interesuje cię jedynie to, co powie ktoś postawiony wyżej od ciebie! Nie interesuje cię co ja czuję i czego potrzebuję! Podlizujesz się im z nieznanego mi powodu! Dlaczego mi to robisz?! Czy kiedykolwiek zapytałeś się mnie, czy u mnie dobrze, kiedy dostałam ochrzan od ojca?! Gdzie wtedy byłeś?! I co robiłeś?! Dlaczego nie liczysz się z moimi słowami?! Mnie również nie pasuje, że ten związek jest aranżowany, ale ja na to nie mam wpływu!
  Poczułam łzy na policzku, kiedy wylewałam całą swoją złość na niewinnym Calu. Choć, jakby nie było, mówiłam prawdę. Zawsze tak było. Najpierw leciał po opinię do mojego ojca lub Casnoff, a potem dopiero do mnie. Bolało mnie to od zawsze, ale dusiłam to w sobie, by nie zdenerwować ojca. Bardzo mu zależało, żebyśmy oboje byli zadowoleni. Z mojej strony się tego nie doczekał.
- Skarbie... - szepnął chłopak.
- Zamknij się! - krzyknęłam od razu, wycierając łzę w rękaw bluzki. - Wyjdź stąd!
- Ale...
- JUŻ!
  Cal przez chwilę uważnie mnie obserwował, potem przeniósł wzrok na chłopaków z zespołu i w końcu wyszedł. Miałam nadzieję, że się nie wróci.
- Sophie... - zaczął cicho Harry - jak się czujesz?
  Bardzo śmieszne, Harry. Właśnie powiedziałam, że Cal nigdy nie pytał się o moje uczucia, a tu nagle on wyskakuje z takim pytaniem. To było... Słodkie.
- Jest w porządku - szepnęłam, odwracając się do nich plecami.
  Niespodziewanie poczułam silne ramiona, które przytuliły mnie od tyłu. Zamknęłam oczy. Nie chciałam wiedzieć, który z nich to zrobił. Liczyło się dla mnie, że któryś z nich ODWAŻYŁ się to zrobić. Potrzebowałam tego, a jednocześnie czułam się okropnie. Bałam się reakcji Cala, jak się zachowa, kiedy już zostaniemy sami. Potrafił przerażać...
- Przepraszam - jęknęłam i wydobyłam sie z ramion pocieszyciela.
  Był nim Liam. Stał i patrzył na mnie z zatroskaną miną, nic nie mówiąc. Byłam obserwowana przez wszystkich, co mnie zmieszało. Oczywiście, żeby zachować różnorodność, Horan patrzył na mnie z obrzydzeniem na twarzy. Co ja mu do cholery zrobiłam?
  Nagle Zayn dostał SMS - a, co zabrzmiało w cichym korytarzu jak wybuch bomby atomowej. Chłopak podskoczył ze strachu i wyjął komórkę z kieszeni. Szybko przeczytał wiadomość i rzekł, nadal wpatrzony w ekran:
- Chłopaki, musimy iść. Paul nas woła.
  Gdy tylko to powiedział, blondyn wykrzyknął:
- No, nareszcie!
  I prawie natychmiast wyszedł z wyrazem ulgi na twarzy. Oparłam się o ścianę.
- Więc tak... - Louis spojrzał na mnie niepewnie. - Dałabyś radę przyjechać jutro o drugiej po południu do Stansted? Tam jest lotnisko, z którego wylecimy do Francji.
- Jeśli nie będę dla was ciężarem...
- Nie będziesz - uśmiechnął się Liam.
- Tak, dam radę. - Spróbowałam odwzajemnić uśmiech, ale mi nie wyszło.
- W takim razie do zobaczenia.
  Pomachali mi i wyszli z pośpiechem.
  Zaraz napisałam SMS - a do Jenny:
"Hej, Jen. Przepraszam, zmieniam plany. Możemy spotkać się jutro koło trzeciej po południu? Proszę, czekaj na mnie w tym samym miejscu. Do zobaczenia <3"
                                                                        ~*~
  Przetransportowałam się do Thorne Abbey oczywiście przez Itineris. Miałam nadzieję nie spotkać Cala w takim wielkim domu, więc cichutko, na paluszkach udałam się do swojego pokoju. Problem polegał na tym, że pokój chłopaka znajdował się przed moim, więc byłam zmuszona przejść obok niego. I niestety, on musiał wyjść z niego akurat, kiedy ja przechodziłam.
- Zaczekaj - warknął, gdy miałam zamiar go wyminąć.
  Był wściekły. Co, jak co, ale jego emocje umiałam idealnie odgadywać. Ten rodzaj wściekłości wystąpił u niego po raz drugi. Mógł zrobić wszystko. Dosłownie.
- Wejdź - rzekł przez zaciśnięte zęby i zniknął w ciemnym wnętrzu pokoju.
  Weszłam ostrożnie za nim, zapalając światło. Jakoś nie widziało mi się siedzieć w jednym pomieszczeniu ze wściekłym czarodziejem.
- Zgaś to - mruknął, stojąc przy oknie.
- Nie, nie będę siedzieć w ciemnościach - odrzekłam, stojąc przy włączniku światła na wszelki wypadek, gdyby chciał je zgasić.
  Chłopak nadmiernie głośno westchnął i nagle światło zgasło. No, tak, czego ja oczekiwałam? Że ruszy cztery litery i podejdzie, żeby pstryknąć włącznikiem? Marzenia.
- Soph... Zależy mi na tobie - szepnął.
- Wcale tego nie okazujesz - odgryzłam, siadając na jego wielkie łóżko.
  Usłyszałam szyderczy śmiech.
- To co według ciebie powinienem zrobić, byś nareszcie zauważyła, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie?
- Licz się z moim zdaniem - odpowiedziałam natychmiast. - Nie patrz na to co mówi mój ojciec, matka czy Casnoff. Respektuj moje zdanie nie ich. Chyba, że bardziej ci zależy na Casnoff to się z nią ożeń! Z tego co wiem, to jest wolna.
  Chłopak przyłożył dłoń do twarzy w geście oznaczającym powszechnie: "facepalm".
- Dziewczyno... - mruknął i podszedł do mnie. Klęknął na podłogę i złapał mnie za ręce, patrząc głęboko w oczy. - Ja cię kocham. Zrozum to Sophie. Jesteś dla mnie najważniejsza. Ale... Ja cię znam. Znam cię i wiem do czego jesteś zdolna jeśli chodzi o kogoś, na kim ci zależy. I nie mówię tu tylko o Jennie. - Tak, wiem. Mówiłeś również o Archerze. Nie jestem głupia. - Dlatego boję się większość decyzji podjętych przez ciebie samodzielnie. Wolę polegać na twoim ojcu, bo jest on bardziej doświadczony...
- Czy ty jesteś gejem? - zapytałam nagle.
  Zmarszczył brwi.
- Nie...? Nie wytrącaj mnie z wątku. On wie co robić. Umie panować na mocami i wie, jak tobie w tym pomóc. To dzięki niemu wiem, jak cię uspokoić. Dzięki niemu nadal żyjemy i nie spaliłaś tego domu. Twój ojciec jest naprawdę godny zaufania.
- Jesteś pewien, że nie jesteś gejem? - zapytałam ponownie, jeszcze bardziej poważnie i ze strachem.
- Jesteś IDIOTKĄ! - wrzasnął nagle i zobaczyłam w jego oczach płomień na ułamek sekundy przed tym, jak gwałtownie wstał i uderzył pięścią w ścianę. Pojawiła się na niej długa rysa. - Uważasz mnie za ciemnotę bez uczuć, a kiedy już się wysilam, żeby ci je okazać, nabijasz się i nic z tego nie wychodzi! Grasz mi mocno na nerwach! Może i nie jestem tak potężny, jak ty, ale próbować mogę!
  Nagle poczułam silny ból głowy. Naturalnie spowodowany magią. Złapałam się za nią i stoczyłam z łóżka na podłogę. Oparłam się łokciami i kolanami o podłogę starając się nie wydać z siebie żadnego, nawet najcichszego jęku. Pulsowanie nasiliło się i nie wytrzymałam. Krzyknęłam.
  Ból opuścił mnie równie szybko, jak się pojawił. Usiadłam na podłodze, mając zamknięte oczy. Bałam się je otworzyć.
  Cal mnie skrzywdził.
  Obiecał, że do tego nie dojdzie.
  Skłamał.
  A teraz za to zapłaci.
  Zerwałam się na równe nogi. Chłopak stał nade mną z głupim uśmieszkiem na twarzy. Uśmiechnęłam się również i zaraz Cal wylądował na ścianie po drugiej stronie pokoju. Podeszłam do niego powoli. Zbierał się właśnie na nogi i rozmasowywał tył głowy.
- Tylko na tyle cię stać? - szepnął.
  Prowokował mnie. To jego wina.
  Wyczarowałam kilka kilogramów gwoździ i sypnęłam je mu na głowę. Cal krzyknął i znów upadł na podłogę. Adrenalina i złość pulsowały w moich żyłach, dlatego, zamiast stwierdzić, że chłopak stracił przytomność i należy szybko się ulotnić, przede mną pojawił się duży, stojący zegar z kukułką. Już byłam strasznie osłabiona takim nawałem magii, że ledwo zdołałam pchnąć szafę na siedzącego i przytomnego chłopaka. Przeliczyłam się z tym, że może być nieprzytomny. Bo nie był. Dał radę złapać zegar, zanim ten upadł mu na głowę i przerzucił go na drugą stronę. Starłam się go wrócić, żeby zrobił to, do czego go stworzyłam, ale Cal ponownie się uratował. Wstał z podłogi znów z wściekłością na twarzy.
  Natomiast ja się zachwiałam. To było za dużo magii jak na jeden raz i to w czasie, kiedy praktycznie jej nie używałam. Cofnęłam się pod przeciwległą ścianę, a Cal kroczył ze mną krok w krok. Kiedy poczułam za sobą ścianę, zlękłam się.
- Cal... - szepnęłam z przerażeniem.
  Zobaczyłam bowiem w ręku Cala przedmiot, który pojawiał się... Na igrzyskach? Tak, a dokładniej w konkurencji "pchnięcie kulą". W tym przypadku była to na pewno ta sama kula, o masie sześciu kilogramów, szara i wycelowana prosto w mój brzuch.
- Nie...
  Krzyknęłam, ale było już za późno. Cal wypchnął kulę w moją stronę. Uderzyła mnie z gigantyczną siłą, od której uderzyłam w ścianę.
  I straciłam przytomność.