środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 15

  Kamień. Dziura. Martwe zwierzę. Wyprzedzanie. Rowerzysta. Stop. Piesi. Zmiana biegów. Gaz. Skręt w lewo. Potem w prawo. Zmiana biegów.
  Okej, what's up?!
  Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pozycji leżącej w czyimś aucie. Nie byłam zapięta, więc trzęsło mną niemiłosiernie. Przed sobą widziałam jedynie siedzenie kierowcy, znajdujące się - tradycyjnie - po prawej stronie samochodu. Nogi i nadgarstki miałam związane, a stopy i dłonie całe mi zdrętwiały. Usta zaklejone zostały szeroką, szarą taśmą klejącą. 
  Ale znalazłam też jeden plus całego położenia. 
  Odzyskałam magię.
  Cichutko, w ogóle się nie odzywając, "zniknęłam" sznury i taśmę z ust. Zalała mnie wielka ulga, więc przez chwilę rozkoszowałam się nią, wciąż leżąc na siedzeniu. Potem usiadłam. Poczułam na sobie wzrok kierowcy, który uważnie przyglądał mi się we wstecznym lusterku. Mężczyzna miał cudowne szare oczy, ale poza tym sprawiał wrażenie wroga ludzkości. Nie znałam go, nawet nie kojarzyłam. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać skąd wie, w którym momencie zwolnić, skręcić czy zmienić bieg. Stwierdziłam, że fajnie byłoby się o nim czegoś dowiedzieć.
- Kim jesteś?
  Uśmiechnął się chłodno.
- Mam na imię Eric.
  Super. Ekstra. Fajnie. Świetnie. Wiem wszystko. Spodziewałam się raczej ponurej opowieści na temat tego dlaczego i jak długo będę umierać. Ale nie.
  Panie i panowie, oto Eric.
  W sumie to chyba powinnam się z tego cieszyć. Koleś może i sprawiał wrażenie płatnego mordercy psychopaty i ton jego głosu na to wskazywał, ale już by się jakoś zdradził. Na przykład podenerwowaniem, że się uwolniłam. A on rzekł tylko:
- Zapnij pasy.
  Uniosłam brwi. Zapięłam pasy i od razu zasypałam go gradem pytań:
- Dokąd jedziemy? Kim jesteś? Dla kogo pracujesz? Czym jesteś (chodzi o rasę Prodigium)? Dlaczego ja? Skąd mnie znasz?
- Stul pysk - warknął, wkurzony.
  Wytknęłam mu język, ale więcej się nie odezwałam.
  Na sobie miałam sukienkę. Ale nie tą, którą dostałam od Nialla. Ta była koronkowa w kolorze różowym. Uroczo. Na nogach miałam czarne baletki, a włosy były wysuszone i uczesane w warkocza. Wyglądałam okropnie.
  Rozejrzałam się w aucie. Wydawało mi się dziwnie znajome... Białe siedzenia, bardzo wygodne, dziwaczne zagłówki...
  O rany.
  To auto mojego taty.
  Jego Mercedes.
- Co zrobiłeś tacie?! - Kopnęłam nogą w siedzenie kierowcy, a ten przez chwilę stracił panowanie nad autem i zjechaliśmy na prawy pas.
- Kretynko! - wrzasnął, gdy zjechał na prawidłowy pas. - Mogliśmy mieć wypadek!
- Co zrobiłeś mojemu tacie?! - Nie dawałam za wygraną.
- Nic mu nie zrobiłem, co ci przyszło do głowy?!
- To jest jego auto - odparłam, już spokojniej.
- Skąd możesz mieć pewność?
  Coś było z nim nie tak. Chyba nie był profesjonalistą, bo wdał się ze mną w dyskusję. Albo chciał tym odwrócić moją uwagę... Postanowiłam go obserwować.
- Bo to jedno z jego ulubionych samochodów. Mercedes-Benz GL450. Mało używany, ze względu na jego wartość. Jechałam nim może ze dwa razy. Dobrze wiem co tata trzyma w garażu.
- Powinno ci to coś powiedzieć.
  Okej, wtedy przestałam cokolwiek rozumieć. Czego miałam się dowiedzieć po tym, że jakiś psychopata okradł tatę?! I do tego ze mną rozmawiał i mi się przedstawił?!
- Co ty do cholery jasnej ode mnie chcesz?! - zdenerwowałam się. 
- Zapytaj się taty.
  Znieruchomiałam. Taty? MOJEGO taty?
- Ja nic nie czaję - rzekłam otwarcie. - Tłumacz.
- Ten pan ci wytłumaczy. 
  Byłam tak zajęta rozmyśleniami, że nie zauważyłam, jak dojechaliśmy do... Tak, to ewidentnie było Thorne Abbey. W zachodzącym blasku słońca na podjeździe stał tata. 
  Ucieszyłam się na jego widok jak jeszcze nigdy. Wybiegłam z auta i rzuciłam się na ojca.
- Tato! - przytuliłam go mocno. - Kim jest ten facet?! Czego on ode mnie chce! Weź go stąd! On jest jakiś nienormalny! - popatrzyłam mu w oczy.
  Lecz on nie patrzył na mnie. Wściekłym wzrokiem wpatrywał się w Ericka. W końcu zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
- Prosiłem cię żebyś ją tu sprowadził.
- Zrobiłem to przecież.
  Eric podszedł i stanął za mną. Mocniej ścisnęłam tatę.
- Co jej zrobiłeś?! - Tata się zdenerwował.
- Tato, kto to jest?! - Przypomniałam im o swojej obecności.
- Sophie, to jest twój ochroniarz.
                                                                           ~*~
  Trzasnęłam drzwiami pokoju. Była dziewiąta wieczorem, a ja zostałam uziemiona. Rzuciłam się na łóżko, zasłaniając zasłony "siłą woli".
  Dlaczego tak późno? Otóż: najpierw dostałam lekcje pod tytułem "wszystko co robi Eric jest dla mojego dobra". Nie obyło się bez awantury. No, bo... Dobra, może i miałam te szesnaście lat, ale magią posługiwałam się całkiem dobrze. To był pierwszy argument. Drugi, na temat tego, że to raczej Amy przydałby się ochroniarz, został prawie całkowicie zignorowany, bo tata uznał, że skoro jego młodsza córka jest grzeczna i siedzi w Hex Hall, to nic jej nie grozi. Gdy po krótkim czasie (dokładnie po dwóch godzinach) przyjęłam do świadomości, że odtąd nie będę sama, oświadczyłam, że chcę o nim coś wiedzieć. Teraz żałuję. Nie chciałam tego wiedzieć.
  Mianowicie: Eric jest demonem.
  I nie takim jak ja czy tata. Spora część z nas wciąż jest czarodziejem. A Eric jest taki sam jak... Nick i Daisy na przykład. Dlatego obawiałam się z dwóch powodów: nigdy nie wiadomo kiedy obudzi się w nim demon i mógł dołączyć do Oka jak tamta dwójka. Oczywiście od razu przedstawiłam pierwszy problem. Tata stwierdził, że to jest prawie niemożliwe, ponieważ znalazł jakieś zaklęcie w grymuarze bla, bla, bla... Drugą kwestię zostawiłam dla siebie.
  Koło dwudziestej tata oznajmił:
- A teraz pora, byście się lepiej poznali.
  Po czym wstał, wyszedł z salonu i zamknął za sobą drzwi na klucz.
  Nasza "rozmowa" polegała bardziej na tym, że wymyślałam sposób ucieczki, a Eric coś tam mówił. Nie słuchałam go. Wciąż byłam wściekła za to, że mnie tu przywiózł, podczas kiedy powinnam była ratować Nialla.
  Jednocześnie go obserwowałam, co w sumie mogło wyglądać, jakbym go słuchała. Miał na sobie błękitną koszulę i granatowy krawat, który pasował do spodni od garnituru. Rękawy koszuli opinały się na jego ramionach, ręce miał splecione. Znad kołnierza widać było jakiś tatuaż. W uchu miał tunele, jakieś pięciomilimetrowe, a w prawej brwi czarnego kolczyka. Co podkusiło tatę, żeby akurat jego wybrać na mojego ochroniarza?!
  To pytanie nie mogło czekać na odpowiedź.
- ... i od tamtego czasu przez kilka lat szukałem zadowalającej...
- Stul pysk - przerwałam mu chłodno.
  Wstałam, orientując się, że wciąż mam na sobie różową sukienkę. Szybko zmieniłam ją na coś innego, bardziej w moim stylu. Podeszłam do drzwi i jednym mrugnięciem je otworzyłam. Powędrowałam prosto, na końcu korytarza skręcając w lewo. Minęłam wielkie schody, prowadzące na górę i kilka sentymentalnych obrazów moich przodków. W połowie korytarza dałam nura w jego prawe odgałęzienie i weszłam krętymi schodkami na piętro, na którym mieściła się biblioteka. Skierowałam kroki na lewo, zaraz za drzwiami i weszłam jeszcze wyżej. Będąc w połowie balustrady spojrzałam w dół, bo mój wzrok przyciągnęło wielkie skupisko magii. Czarnej. 
  Grymuar Virginii Thorne.
  Wielka, czarna księga, leżąca na podwyższeniu na czerwonej poduszce, osłonięta szybą. Grubą szybą. Której nawet kilkutonowy sejf nie jest w stanie rozbić. Miałam niemiłe wspomnienia z tą szybą... Udało mi się ją z tatą kiedyś zdjąć. Zużyłam wtedy całą swoją energię.
  Odwróciłam wzrok i udałam się do drugiego pomieszczenia, na oko, dalszej części biblioteki. Podeszłam do dużego regału z książkami i zdjęłam z niej jedną, noszącą nazwę "Metody tracenia czarownic w XVII w."
  Widok taki, jak zawsze. Regał powędrował do góry, a przede mną pojawiły się stalowe drzwi z tarczą do wpisania kodu. Dziecinnie prosty - data mojego urodzenia: 1998. Tata nigdy tego nie zmieniał. Moim oczom ukazało się tajemne biuro taty.
  Tajemne biuro, które przy obcych nazywaliśmy sejfem. Wiedzieliśmy o nim tylko ja i tata. Ja dowiedziałam się przez przypadek. Ale kiedy już zorientowałam się, jak to wszystko działa, stwierdziłam, że też chce mieć taki pokój. 
  W tym biurze tata trzymał wszystkie rzeczy, które bał się zostawić w siedzibie Rady. Różne papiery, dokumenty, karty i tak dalej...
  Tym razem tato siedział na fotelu, który zazwyczaj ja okupowałam kiedy nie miałam co robić. Przychodziłam wtedy do biura i przyglądałam się, jak tata pracuje. 
- Nikt cię nie widział? - To zawsze było pierwsze pytanie, które mi zadawał, jak wchodziłam sama.
- Nie. - Zawsze odpowiadałam. 
- Dlaczego wyszłaś z salonu?
  Jako, że tata zajął mój fotel, ja zajęłam jego, za biurkiem. Nie miał nic przeciwko. 
- Dlaczego on? Tzn... No, jest demonem! Nie miałeś nikogo innego?!
- Nikt inny nie byłby zdolny do zablokowania twojej magii, kiedy jest to konieczne, nie mdlejąc przy tym. Poza tym sądziłem, że się polubicie...
  Słucham?!
- Dlaczego w ogóle...
- Bo jest w twoim typie - przerwał mi. - Miałem do dyspozycji tylko demony. Było ich aż pięciu w tym czterech starszych ode mnie. Eric ma trzydzieści lat, jest najmłodszy. Lekko zbuntowany, karty ma czyste i ogólnie sprawia dobre wrażenie. 
- Tato... Brzmi to trochę jakbyś chciał, żebym się w nim zakochała...
- Ależ skąd. Masz Cala. Wole jednak, żebyś zadawała się z trzydziestolatkiem niż pięćdziesięciolatkiem. 
- A co z Archerem? - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Nawet o tym nie myśl. A teraz do pokoju. Na jutro zwołałem konferencje, na której nalegam, byś się zjawiła. 
  I takim sposobem się tu znalazłam.
  Nie zamierzałam jednak tak zostać. Teleportować się stąd nie mogłam, ale za ogrodzeniem znajdowało się Itineris. Problem polegał jednak na dotarciu tam ze względu na zwiększoną liczbę ochroniarzy przez Oko. Wyczarowałam sobie jakiś dres, żeby lepiej mi się biegło i związałam włosy. Na nogi wsunęłam wygodne adidasy i zamknęłam drzwi na klucz. Zdjęłam z parapetu kilka zdjęć, na których byłam ja z m. in. Jenną, mamą, tatą i kilkoma innymi osobami. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Zrobiłam to co zwykłam robić, kiedy wymykałam się razem z Archerem. Po prostu zeskoczyłam na niższy dach, a stamtąd od razu na ziemię. Wylądowałam za domem. Musiałam jedynie pójść ścieżką z kamyków prosto do furtki.
  Ukryłam się za krzakiem. Natychmiast naliczyłam dziesięciu ochroniarzy w zasięgu wzroku. Ubrani byli jak wojskowi, tylko mundury mieli czarne. Każdy trzymał w ręku walkie-talkie, a za pasem jakąś broń. Nie była im potrzebna. Przecież to czarodzieje.
  Szanse miałam znikome. Postanowiłam wypróbować coś śmiałego.
  Wstałam i wyprostowałam się. Poprawiłam bluzę i skierowałam się na ścieżkę. Gdy tylko usłyszałam rzężenie kamyków pod butami, zrobił się niesamowity ruch. Podbiegło do mnie pięciu kolesi, z wyciągniętą bronią. Zrobiłam stanowczą minę.
- Kim jesteś?! - wrzasnął jeden z nich, stojący najbliżej mnie.
- Nazywam się Sophie... - zawahałam się na ułamek sekundy. - Atherton.
  Wszyscy, jak na komendę, natychmiast się cofnęli i pochowali broń.
- Przepraszamy, panno Atherton - powiedział szybko ten, który na początku tak na mnie nakrzyczał. - Ale musieliśmy przestrzegać procedur... Dokąd się panienka wybiera o takiej porze?
  Uniosłam brew.
- Jest dopiero dwudziesta pierwsza. Z tego co wiem cisza nocna zaczyna się o jedenastej wieczorem.
- To może w mieście. Pani ojciec zarządził ciszę nocną tuż po zapadnięciu mroku i nie powinna panienka wychodzić poza terytorium Thorne Abbey.
- Ale muszę - odparłam. - Zostawiłam ostatnio telefon w młynie, muszę po niego iść. Mam na nim wszystkie kontakty, rozumie pan.
  Facet przez chwilę patrzył na mnie, a potem skinął na innego mężczyznę.
- Charles, pójdziesz z panną Atherton, żeby jej się nic nie stało.
  Świetnie. Znowu mam towarzystwo. Ale jeden to nie czterdziestu.
  Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do mężczyzny i ruszyłam szybkim krokiem w stronę furtki. Znajdowała się ona bardzo daleko, w końcu sam dom wielkością przypominał Hogwart. Dotarliśmy do niej w pięć minut. Charles szedł dziesięć kroków za mną, a w dłoni tym razem trzymał broń. Otworzyłam furtkę i wyszłam. Stamtąd mieliśmy kolejne pięć minut do młynu, w którym znajdowało się Itineris. Ode mnie zależało czy chcę pozbawić go świadomości teraz czy potem.
  Wybrałam potem.
  Młyn stał tam gdzie zawsze, co mnie naprawdę ucieszyło. Kolejny portal znajdował się dwie godziny drogi stąd. I to samochodem.
- Naprawdę przepraszam - rzekłam cicho z zawistnych uśmiechem.
  W następnej sekundzie mężczyzna wylądował pod pobliskim drzewem, a z jego głowy spłynęła stróżka ciemnej krwi. Miałam nadzieje, że nie wyrządziłam mu jakiejś wielkiej krzywdy. Chciałam tylko, żeby stracił przytomność.
  Kiedy upewniłam się, że ma puls, wróciłam do młynu.
- Robię to dla ciebie Niall - warknęłam i zamknęłam oczy. - Rzym - mruknęłam.
  Postąpiłam krok. Znajdowałam się jedną nogą w Rzymie. Jednak resztą ciała wciąż byłam w Thorne Abbey.
  Ktoś trzymał mnie za rękę.
  Odwróciłam głowę ze strachem.
- A dokąd to się panienka wybiera? - Na usta Ericka wpełzł złośliwy uśmiech.
  No to po mnie.