środa, 4 lutego 2015

Rozdział 16

- A więc? - Eric ponowił pytanie.
  Zorientowałam się, że przez chwilę stałam z rozdziawioną buzią i tylko się w niego wpatrywałam, niezdolna do żadnego ruchu. Szybko się jednak otrząsnęłam.
- Dobra, facet. - Wyprostowałam się, wychodząc z portalu. - Słuchaj mnie, ja...
- Nie, maleńka - przerwał mi ostro. - To ty mnie wysłuchaj. Wrócisz teraz grzecznie do domu, bo jak nie, to ci w tym pomogę.
  Odsunęłam się trochę.
- Eric, przestań, rozumiesz?! - zdenerwowałam się lekko. - Ja nie jestem zbuntowaną nastolatką...
- Właśnie widzę - mruknął.
  Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
- Ja zwyczajnie mam w tym cel. Muszę uratować mojego... Pewnego chłopaka.
  Tak, wiem, kretynka ze mnie. Teraz tym bardziej mnie nie wypuści, bo pewnie już wie, że ten chłopak to zwyczajny człowiek. A demony nie lubią ludzi.
  Więc trzeba będzie załatwić to inaczej.
- Ericku... - zaczęłam łagodnie, podchodząc do niego.
- Nawet nie próbuj, słonko - uśmiechnął się złośliwie.
- Proszę, daj mi chwilę...
  Zablokował mi magię.
- Ty pieprzony gnoju! - wybuchłam.
  Naparłam na niego z całych sił, a że nie był na to przygotowany, z łatwością przygwoździłam go do ceglanej ściany. Umiejscowiłam swoje przedramię na jego gardle, przyciskając je lekko.
  A Eric się śmiał.
  Wytrąciło mnie to trochę z równowagi, więc naparłam na niego o wiele mocniej, nie wykorzystując jednak do tego całej mojej energii. Mężczyzna zaczął sinieć i brał coraz płytsze oddechy. Co oczywiście nie oznaczało, że stracił SWOJĄ energię. Chwycił mnie obiema dłońmi za przedramię i skręcił je do tyłu, przez co poleciałam na niego. Oswobodził prawą rękę i przytrzymał mnie nią. Co wyglądało, jakby mnie przytulał.
- Puszczaj mnie! - zaczęłam krzyczeć.
- Przestań się drzeć, skarbie. - Znieruchomiałam, bo usłyszałam ten głos tuż przy swoim uchu.
  Stwierdziłam, że nawet gdyby mnie teraz zgwałcił, nic bym nie mogła zrobić. Zablokował moją magię, a gdybym powiedziała tacie, uznałby, że zmyślam. Oj, jest źle.
  Szepnęłam tylko cicho:
- Proszę, pozwól mi iść. Na chwilę.
  Puścił mnie, ale się zachwiałam. Przytrzymał mnie jednak, lekko ściskając za rękę.
- A co z tego będę miał? - uśmiechnął się szeroko.
- Słucham?! - znów zaczął działać mi na nerwy.
- No... Co dostanę z tego, że cię puszczę?
- Hm... - zastanowiłam się. - Zachowasz tą robotę.
  Znowu się roześmiał.
- Pójdę z tobą, a odpłacisz mi się... W pewien inny sposób - spojrzał na mnie w zagadkowy sposób, posyłając niepokojący uśmiech i przeszedł przez portal.
  Nabrałam wątpliwości. Bo zamiast się na niego wściekać, zaczęłam się go bać.
  Przeszłam z wahaniem przez portal. Wyszłam z niego na jakieś zadupie. Każde zadupie wyglądało tak samo, więc nie sposób było się domyślić czy akurat to zadupie znajduje się we Włoszech. Gdy tylko doszłam do siebie, poczułam na prawym nadgarstku zimno.
  Eric mnie zakajdankował.
  Drugą rękę zostawił mi wolną, z kolei pozostałą obręcz zamknął na swoim lewym nadgarstku.
- Co ty robisz? - warknęłam.
- Upewniam się, że mi nie zwiejesz.
  Plusem przejścia przez Itineris było odzyskanie magii. Minusem: gorsze samopoczucie i strata energii. A to właśnie ona będzie mi potrzebna.
  Mocno musiałam się nagimnastykować, by wyjąć komórkę. Eric od razu zaproponował mi pomoc. Być może bym ją przyjęła, gdyby nie to, że telefon trzymałam w biustonoszu. Tak, wiem, zabawne, ech... wymóg taty. Wykręciłam szybko numer Archera, który znałam już w sumie na pamięć.
  Odebrał natychmiast.
- Jak leci? - zapytał tonem, jakby pytał dawno nie widzianą znajomą.
- Jestem w Rzymie - od razu przeszłam do rzeczy. - Gdzie mam iść?
- Oj, Mercer, co ci się tak śpieszy? Pierwsze pytanie: jesteś sama?
  Spojrzałam na Ericka. Nie, ewidentnie nie byłam sama. Eric nie był powietrzem, a do krasnoludków też się nie zaliczał. Stanowił spory problem.
- Tak... - odparłam po chwili wahania. - Gdzie mam przyjść?
- Hm... Jakby ci to wytłumaczyć na twój rozum... Wiesz, gdzie jest Panteon?
  Hahaha nie. Ledwo znałam Londyn, a on oczekuje, że będę się orientować w mapie Rzymu?!
  Już chciałam odpowiedzieć, że nie mam na ten temat zielonego pojęcia, kiedy Eric syknął:
- Wiesz.
- Wiem - odparłam do słuchawki.
- No to świetnie, a teraz słuchaj. Pójdziesz do Panteonu. Jest godzina 22:25, więc od Itineris spacer zajmie ci dziesięć minut. Panteon o tej porze roku zamykany jest już o szóstej po południu, więc kręcić się tam będą straże. Pozbędziesz się ich, ale uważaj na przechodniów - nawet o tej porze jest ich pełno. Wejdź do środka i upewnij się, że nikt cię nie śledził. To tyle.
  Rozłączył się zanim zdążyłam zadać kolejne pytanie.
  Patrzyłam przez chwilę na swoje palce, a potem nagle podjęłam decyzję.
                                                                    ~*~
  Stanęłam za drzwiami Panteonu trochę później, niż przewidział to Cross. Oczywiście się zgubiłam, bo zostałam pozbawiona przewodnika w postaci Ericka, którego zostawiłam w tej uliczce. Był nieprzytomny i przypięty kajdankami do rury, więc miałam nadzieję, że trochę go to opóźni. Bałam się go, jak cholera, ale Oka jeszcze bardziej. Następną przeszkodą była straż z którą uporać musiałam się niezauważalnie co też stanowiło spory problem, gdy pod uwagę brałam kilkadziesiąt osób na placu. Wybrałam dogodny moment i tak oto znalazłam się w środku.
  A wewnątrz było tak ciemno, że nie widziałam swojej wyciągniętej ręki. Rozejrzałam się dookoła siebie z lekką paniką, bo nie wiedziałam z czym miałam do czynienia. Mogłam być sama, lecz równie dobrze właśnie teraz mogłabym być okrążania przez potężnych czarodziejów czy nawet ghuli. Bałam się zapalić światło, bo moje przypuszczenia miałyby prawo zostać rzeczywistością.
- No proszę, kogo my tu mamy - usłyszałam jakiś głos przed sobą.
  Byłam pewna, że nie znam właściciela głosu. Na pewno był to mężczyzna. I z pewnością stał przede mną. Jednak to wszystko co mogłam na tamtą chwilę stwierdzić.
- Pewnie zastanawiasz się, kim jestem, Sophie. - Czytasz mi w myślach. - Otóż znasz mojego syna, Archera.
  Zamurowało mnie.
- Jesteś ojcem Archera? - szepnęłam zdumiona.
  Archer był niezłym psycholem, a jeśli miał to po ojcu... To powinnam się bać.
- Cóż za dedukcja - zaśmiał się złośliwie. - Tak, jestem ojcem Archera. To dzięki mnie, synek należy do Oka. Bo widzisz, kochanie... To ja jestem jego założycielem.
  Przyznam, że zrobił tym na mnie spore wrażenie. W końcu Oko było największym wrogiem Prodigium, a ten facet musiał być po czterdziestce. W tak krótkim czasie dokonać czegoś tak niemożliwego?...
- Szacuneczek. - W moim głosie nie mógł dosłyszeć kpiny, lecz czysty podziw, który naprawdę wyraziłam.
  Jednak wciąż zastanawiało mnie, co siedzi w jego głowie lub głowie Archera, skoro obydwoje są przeciwnikami Prodigium, a sami do nich należą. A przynajmniej Archer. To istne samobójstwo. Co lepsze, Cross próbował mnie do nich zwerbować. Niedoczekanie. 
- Gdzie jest Niall? - spytałam szybko.
- To... Ty przyszłaś po tego człowieka? - W jego głosie usłyszałam wyraźne zdziwienie. 
- A po co innego miałabym tu przychodzić? - Teraz to ja byłam zdumiona.
- Archer mówił, że chcesz do nas dołączyć. Dlatego wybrałem główną siedzibę, a nie w Londynie. Inicjacja zawsze ma tu miejsce - szybko zarejestrowałam to w pamięci. - Wymaga czasu, ale ma świetne skutki... Do rzeczy. Nie przyszłaś do nas dołączyć?
  Zmarszczyłam brwi. Coś mi tu nie pasowało. 
- No... No nie, ale w takim razie dlaczego taszczyliście tutaj Horana, skoro miałam do was "dołączyć" tylko ja? Nie mógł zostać w jednej z waszych siedzib?
  Zapadła głucha cisza.
- Chodź za mną - rzekł po minucie ojciec Archera. 
  Mimo że nadal było ciemno, doskonale wiedziałam gdzie iść. Przeszłam za nim jakieś dwadzieścia metrów, a potem zeszłam po schodach do piwnicy. Odnotowałam znaczny spadek temperatury. Tak duży, że na rękach pojawiła mi się gęsia skórka, a ja zaczęłam się trząść. Jasne, że mogłam wyczarować sobie jakiś koc, lecz straciłabym dużo energii. 
  Co jeszcze zauważyłam po wejściu do piwnicy? Zrobiło się jaśniej. I nie za sprawą światła dziennego, tylko dzięki pochodniom przyczepionym do ścian kilkanaście metrów przed nami. Po lewej i prawej stronie. Korytarz był bardzo długi, a na końcu widać było ciemne, wielkie drzwi. 
  Stałam tak przez chwilę oglądając uważnie korytarz ze względów... "Militarnych". Dopiero potem zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. 
  Był to oczywiście ojciec Archera. Mierzył mnie wzrokiem, a że było jaśniej widziałam wyraźnie jego twarz.
  Był naprawdę przystojny. Nie widać było po nim, że jest czyimś ojciec, bo gdybym tego nie wiedziała, dałabym mu ze trzydzieści lat. Miał głębokie, brązowe oczy i kilkudniowy zarost. Bujne, brązowe włosy streczały mu na wszystkie strony. 
  Przynajmniej wiedziałam po kim Archer odziedziczył urodę.
- Jak mam się do pana zwracać? - zapytałam uprzejmie.
- Mam na imię Michael. 
  Zastanawiałam się czy on rzeczywiście jest takim idiotą podając mi swoje prawdziwe imię, czy po prostu zmyśla. On na pewno wiedział z kim miał do czynienia, więc mówiąc, jak się nazywa, odznaczył się idiotyzmem. 
- Oddajcie mi Nialla. - Musiałam trzymać fason i nie dawać po sobie poznać, że jego uroda jakkolwiek na mnie podziałała. 
  Wskazał mi ręką na drzwi. Uznałam więc, że miałam iść przed nim. 
  Lecz zanim postąpiłam krok, pomyślałam, że dobrze by było doprowadzić się do porządku. Wyczarowałam sobie sukienkę i do tego trampki, w razie, gdybym musiała uciekać. Włosy rozpuściłam i magią wysuszyłam, przez co ułożyły mi się ładnie na ramionach. Zmazałam makijaż i nałożyłam nowy, delikatny. 
  Od razu poczułam się lepiej i jak ktoś, kto może dorównać Michaelowi. 
  Ruszyłam w stronę drzwi.
  To co za nimi zastałam, wprawiło mnie w osłupienie. 
  Stałam na podeście, z którego można było zejść niżej. Michael zamknął za nami drzwi na klucz. Grota była gigantyczna, ciemna, a pochodnie dające światło, barwiły ją na czerwono i bordowo. Na samym dole, trzydzieści metrów pode mną, pełno było ludzi, czarnoksiężników, ghulów i zauważyłam osoby, które mogły być kobietami. Uwijali się oni w niesamowitym tempie, robiąc rzeczy, które z tej odległości były dla mnie niewidoczne. Na samym środku groty - która swoją drogą przypominała grotę w stu procentach ze względu na glinę na podłodze i ścianach - znajdowała się wielka dziura o średnicy jakichś dziesięciu metrów, a w niej jakaś wrząca, ciekła substancja w kolorze brudnym seledynowym. A nad nią wisiał człowiek. 
  Niall.
_____
Przerwa była ogromna i z całego serca za to przepraszam, ale mam nadzieję wstawiać teraz rozdziały częściej, np. raz czy dwa razy w miesiącu ;)

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 15

  Kamień. Dziura. Martwe zwierzę. Wyprzedzanie. Rowerzysta. Stop. Piesi. Zmiana biegów. Gaz. Skręt w lewo. Potem w prawo. Zmiana biegów.
  Okej, what's up?!
  Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pozycji leżącej w czyimś aucie. Nie byłam zapięta, więc trzęsło mną niemiłosiernie. Przed sobą widziałam jedynie siedzenie kierowcy, znajdujące się - tradycyjnie - po prawej stronie samochodu. Nogi i nadgarstki miałam związane, a stopy i dłonie całe mi zdrętwiały. Usta zaklejone zostały szeroką, szarą taśmą klejącą. 
  Ale znalazłam też jeden plus całego położenia. 
  Odzyskałam magię.
  Cichutko, w ogóle się nie odzywając, "zniknęłam" sznury i taśmę z ust. Zalała mnie wielka ulga, więc przez chwilę rozkoszowałam się nią, wciąż leżąc na siedzeniu. Potem usiadłam. Poczułam na sobie wzrok kierowcy, który uważnie przyglądał mi się we wstecznym lusterku. Mężczyzna miał cudowne szare oczy, ale poza tym sprawiał wrażenie wroga ludzkości. Nie znałam go, nawet nie kojarzyłam. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać skąd wie, w którym momencie zwolnić, skręcić czy zmienić bieg. Stwierdziłam, że fajnie byłoby się o nim czegoś dowiedzieć.
- Kim jesteś?
  Uśmiechnął się chłodno.
- Mam na imię Eric.
  Super. Ekstra. Fajnie. Świetnie. Wiem wszystko. Spodziewałam się raczej ponurej opowieści na temat tego dlaczego i jak długo będę umierać. Ale nie.
  Panie i panowie, oto Eric.
  W sumie to chyba powinnam się z tego cieszyć. Koleś może i sprawiał wrażenie płatnego mordercy psychopaty i ton jego głosu na to wskazywał, ale już by się jakoś zdradził. Na przykład podenerwowaniem, że się uwolniłam. A on rzekł tylko:
- Zapnij pasy.
  Uniosłam brwi. Zapięłam pasy i od razu zasypałam go gradem pytań:
- Dokąd jedziemy? Kim jesteś? Dla kogo pracujesz? Czym jesteś (chodzi o rasę Prodigium)? Dlaczego ja? Skąd mnie znasz?
- Stul pysk - warknął, wkurzony.
  Wytknęłam mu język, ale więcej się nie odezwałam.
  Na sobie miałam sukienkę. Ale nie tą, którą dostałam od Nialla. Ta była koronkowa w kolorze różowym. Uroczo. Na nogach miałam czarne baletki, a włosy były wysuszone i uczesane w warkocza. Wyglądałam okropnie.
  Rozejrzałam się w aucie. Wydawało mi się dziwnie znajome... Białe siedzenia, bardzo wygodne, dziwaczne zagłówki...
  O rany.
  To auto mojego taty.
  Jego Mercedes.
- Co zrobiłeś tacie?! - Kopnęłam nogą w siedzenie kierowcy, a ten przez chwilę stracił panowanie nad autem i zjechaliśmy na prawy pas.
- Kretynko! - wrzasnął, gdy zjechał na prawidłowy pas. - Mogliśmy mieć wypadek!
- Co zrobiłeś mojemu tacie?! - Nie dawałam za wygraną.
- Nic mu nie zrobiłem, co ci przyszło do głowy?!
- To jest jego auto - odparłam, już spokojniej.
- Skąd możesz mieć pewność?
  Coś było z nim nie tak. Chyba nie był profesjonalistą, bo wdał się ze mną w dyskusję. Albo chciał tym odwrócić moją uwagę... Postanowiłam go obserwować.
- Bo to jedno z jego ulubionych samochodów. Mercedes-Benz GL450. Mało używany, ze względu na jego wartość. Jechałam nim może ze dwa razy. Dobrze wiem co tata trzyma w garażu.
- Powinno ci to coś powiedzieć.
  Okej, wtedy przestałam cokolwiek rozumieć. Czego miałam się dowiedzieć po tym, że jakiś psychopata okradł tatę?! I do tego ze mną rozmawiał i mi się przedstawił?!
- Co ty do cholery jasnej ode mnie chcesz?! - zdenerwowałam się. 
- Zapytaj się taty.
  Znieruchomiałam. Taty? MOJEGO taty?
- Ja nic nie czaję - rzekłam otwarcie. - Tłumacz.
- Ten pan ci wytłumaczy. 
  Byłam tak zajęta rozmyśleniami, że nie zauważyłam, jak dojechaliśmy do... Tak, to ewidentnie było Thorne Abbey. W zachodzącym blasku słońca na podjeździe stał tata. 
  Ucieszyłam się na jego widok jak jeszcze nigdy. Wybiegłam z auta i rzuciłam się na ojca.
- Tato! - przytuliłam go mocno. - Kim jest ten facet?! Czego on ode mnie chce! Weź go stąd! On jest jakiś nienormalny! - popatrzyłam mu w oczy.
  Lecz on nie patrzył na mnie. Wściekłym wzrokiem wpatrywał się w Ericka. W końcu zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
- Prosiłem cię żebyś ją tu sprowadził.
- Zrobiłem to przecież.
  Eric podszedł i stanął za mną. Mocniej ścisnęłam tatę.
- Co jej zrobiłeś?! - Tata się zdenerwował.
- Tato, kto to jest?! - Przypomniałam im o swojej obecności.
- Sophie, to jest twój ochroniarz.
                                                                           ~*~
  Trzasnęłam drzwiami pokoju. Była dziewiąta wieczorem, a ja zostałam uziemiona. Rzuciłam się na łóżko, zasłaniając zasłony "siłą woli".
  Dlaczego tak późno? Otóż: najpierw dostałam lekcje pod tytułem "wszystko co robi Eric jest dla mojego dobra". Nie obyło się bez awantury. No, bo... Dobra, może i miałam te szesnaście lat, ale magią posługiwałam się całkiem dobrze. To był pierwszy argument. Drugi, na temat tego, że to raczej Amy przydałby się ochroniarz, został prawie całkowicie zignorowany, bo tata uznał, że skoro jego młodsza córka jest grzeczna i siedzi w Hex Hall, to nic jej nie grozi. Gdy po krótkim czasie (dokładnie po dwóch godzinach) przyjęłam do świadomości, że odtąd nie będę sama, oświadczyłam, że chcę o nim coś wiedzieć. Teraz żałuję. Nie chciałam tego wiedzieć.
  Mianowicie: Eric jest demonem.
  I nie takim jak ja czy tata. Spora część z nas wciąż jest czarodziejem. A Eric jest taki sam jak... Nick i Daisy na przykład. Dlatego obawiałam się z dwóch powodów: nigdy nie wiadomo kiedy obudzi się w nim demon i mógł dołączyć do Oka jak tamta dwójka. Oczywiście od razu przedstawiłam pierwszy problem. Tata stwierdził, że to jest prawie niemożliwe, ponieważ znalazł jakieś zaklęcie w grymuarze bla, bla, bla... Drugą kwestię zostawiłam dla siebie.
  Koło dwudziestej tata oznajmił:
- A teraz pora, byście się lepiej poznali.
  Po czym wstał, wyszedł z salonu i zamknął za sobą drzwi na klucz.
  Nasza "rozmowa" polegała bardziej na tym, że wymyślałam sposób ucieczki, a Eric coś tam mówił. Nie słuchałam go. Wciąż byłam wściekła za to, że mnie tu przywiózł, podczas kiedy powinnam była ratować Nialla.
  Jednocześnie go obserwowałam, co w sumie mogło wyglądać, jakbym go słuchała. Miał na sobie błękitną koszulę i granatowy krawat, który pasował do spodni od garnituru. Rękawy koszuli opinały się na jego ramionach, ręce miał splecione. Znad kołnierza widać było jakiś tatuaż. W uchu miał tunele, jakieś pięciomilimetrowe, a w prawej brwi czarnego kolczyka. Co podkusiło tatę, żeby akurat jego wybrać na mojego ochroniarza?!
  To pytanie nie mogło czekać na odpowiedź.
- ... i od tamtego czasu przez kilka lat szukałem zadowalającej...
- Stul pysk - przerwałam mu chłodno.
  Wstałam, orientując się, że wciąż mam na sobie różową sukienkę. Szybko zmieniłam ją na coś innego, bardziej w moim stylu. Podeszłam do drzwi i jednym mrugnięciem je otworzyłam. Powędrowałam prosto, na końcu korytarza skręcając w lewo. Minęłam wielkie schody, prowadzące na górę i kilka sentymentalnych obrazów moich przodków. W połowie korytarza dałam nura w jego prawe odgałęzienie i weszłam krętymi schodkami na piętro, na którym mieściła się biblioteka. Skierowałam kroki na lewo, zaraz za drzwiami i weszłam jeszcze wyżej. Będąc w połowie balustrady spojrzałam w dół, bo mój wzrok przyciągnęło wielkie skupisko magii. Czarnej. 
  Grymuar Virginii Thorne.
  Wielka, czarna księga, leżąca na podwyższeniu na czerwonej poduszce, osłonięta szybą. Grubą szybą. Której nawet kilkutonowy sejf nie jest w stanie rozbić. Miałam niemiłe wspomnienia z tą szybą... Udało mi się ją z tatą kiedyś zdjąć. Zużyłam wtedy całą swoją energię.
  Odwróciłam wzrok i udałam się do drugiego pomieszczenia, na oko, dalszej części biblioteki. Podeszłam do dużego regału z książkami i zdjęłam z niej jedną, noszącą nazwę "Metody tracenia czarownic w XVII w."
  Widok taki, jak zawsze. Regał powędrował do góry, a przede mną pojawiły się stalowe drzwi z tarczą do wpisania kodu. Dziecinnie prosty - data mojego urodzenia: 1998. Tata nigdy tego nie zmieniał. Moim oczom ukazało się tajemne biuro taty.
  Tajemne biuro, które przy obcych nazywaliśmy sejfem. Wiedzieliśmy o nim tylko ja i tata. Ja dowiedziałam się przez przypadek. Ale kiedy już zorientowałam się, jak to wszystko działa, stwierdziłam, że też chce mieć taki pokój. 
  W tym biurze tata trzymał wszystkie rzeczy, które bał się zostawić w siedzibie Rady. Różne papiery, dokumenty, karty i tak dalej...
  Tym razem tato siedział na fotelu, który zazwyczaj ja okupowałam kiedy nie miałam co robić. Przychodziłam wtedy do biura i przyglądałam się, jak tata pracuje. 
- Nikt cię nie widział? - To zawsze było pierwsze pytanie, które mi zadawał, jak wchodziłam sama.
- Nie. - Zawsze odpowiadałam. 
- Dlaczego wyszłaś z salonu?
  Jako, że tata zajął mój fotel, ja zajęłam jego, za biurkiem. Nie miał nic przeciwko. 
- Dlaczego on? Tzn... No, jest demonem! Nie miałeś nikogo innego?!
- Nikt inny nie byłby zdolny do zablokowania twojej magii, kiedy jest to konieczne, nie mdlejąc przy tym. Poza tym sądziłem, że się polubicie...
  Słucham?!
- Dlaczego w ogóle...
- Bo jest w twoim typie - przerwał mi. - Miałem do dyspozycji tylko demony. Było ich aż pięciu w tym czterech starszych ode mnie. Eric ma trzydzieści lat, jest najmłodszy. Lekko zbuntowany, karty ma czyste i ogólnie sprawia dobre wrażenie. 
- Tato... Brzmi to trochę jakbyś chciał, żebym się w nim zakochała...
- Ależ skąd. Masz Cala. Wole jednak, żebyś zadawała się z trzydziestolatkiem niż pięćdziesięciolatkiem. 
- A co z Archerem? - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Nawet o tym nie myśl. A teraz do pokoju. Na jutro zwołałem konferencje, na której nalegam, byś się zjawiła. 
  I takim sposobem się tu znalazłam.
  Nie zamierzałam jednak tak zostać. Teleportować się stąd nie mogłam, ale za ogrodzeniem znajdowało się Itineris. Problem polegał jednak na dotarciu tam ze względu na zwiększoną liczbę ochroniarzy przez Oko. Wyczarowałam sobie jakiś dres, żeby lepiej mi się biegło i związałam włosy. Na nogi wsunęłam wygodne adidasy i zamknęłam drzwi na klucz. Zdjęłam z parapetu kilka zdjęć, na których byłam ja z m. in. Jenną, mamą, tatą i kilkoma innymi osobami. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Zrobiłam to co zwykłam robić, kiedy wymykałam się razem z Archerem. Po prostu zeskoczyłam na niższy dach, a stamtąd od razu na ziemię. Wylądowałam za domem. Musiałam jedynie pójść ścieżką z kamyków prosto do furtki.
  Ukryłam się za krzakiem. Natychmiast naliczyłam dziesięciu ochroniarzy w zasięgu wzroku. Ubrani byli jak wojskowi, tylko mundury mieli czarne. Każdy trzymał w ręku walkie-talkie, a za pasem jakąś broń. Nie była im potrzebna. Przecież to czarodzieje.
  Szanse miałam znikome. Postanowiłam wypróbować coś śmiałego.
  Wstałam i wyprostowałam się. Poprawiłam bluzę i skierowałam się na ścieżkę. Gdy tylko usłyszałam rzężenie kamyków pod butami, zrobił się niesamowity ruch. Podbiegło do mnie pięciu kolesi, z wyciągniętą bronią. Zrobiłam stanowczą minę.
- Kim jesteś?! - wrzasnął jeden z nich, stojący najbliżej mnie.
- Nazywam się Sophie... - zawahałam się na ułamek sekundy. - Atherton.
  Wszyscy, jak na komendę, natychmiast się cofnęli i pochowali broń.
- Przepraszamy, panno Atherton - powiedział szybko ten, który na początku tak na mnie nakrzyczał. - Ale musieliśmy przestrzegać procedur... Dokąd się panienka wybiera o takiej porze?
  Uniosłam brew.
- Jest dopiero dwudziesta pierwsza. Z tego co wiem cisza nocna zaczyna się o jedenastej wieczorem.
- To może w mieście. Pani ojciec zarządził ciszę nocną tuż po zapadnięciu mroku i nie powinna panienka wychodzić poza terytorium Thorne Abbey.
- Ale muszę - odparłam. - Zostawiłam ostatnio telefon w młynie, muszę po niego iść. Mam na nim wszystkie kontakty, rozumie pan.
  Facet przez chwilę patrzył na mnie, a potem skinął na innego mężczyznę.
- Charles, pójdziesz z panną Atherton, żeby jej się nic nie stało.
  Świetnie. Znowu mam towarzystwo. Ale jeden to nie czterdziestu.
  Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do mężczyzny i ruszyłam szybkim krokiem w stronę furtki. Znajdowała się ona bardzo daleko, w końcu sam dom wielkością przypominał Hogwart. Dotarliśmy do niej w pięć minut. Charles szedł dziesięć kroków za mną, a w dłoni tym razem trzymał broń. Otworzyłam furtkę i wyszłam. Stamtąd mieliśmy kolejne pięć minut do młynu, w którym znajdowało się Itineris. Ode mnie zależało czy chcę pozbawić go świadomości teraz czy potem.
  Wybrałam potem.
  Młyn stał tam gdzie zawsze, co mnie naprawdę ucieszyło. Kolejny portal znajdował się dwie godziny drogi stąd. I to samochodem.
- Naprawdę przepraszam - rzekłam cicho z zawistnych uśmiechem.
  W następnej sekundzie mężczyzna wylądował pod pobliskim drzewem, a z jego głowy spłynęła stróżka ciemnej krwi. Miałam nadzieje, że nie wyrządziłam mu jakiejś wielkiej krzywdy. Chciałam tylko, żeby stracił przytomność.
  Kiedy upewniłam się, że ma puls, wróciłam do młynu.
- Robię to dla ciebie Niall - warknęłam i zamknęłam oczy. - Rzym - mruknęłam.
  Postąpiłam krok. Znajdowałam się jedną nogą w Rzymie. Jednak resztą ciała wciąż byłam w Thorne Abbey.
  Ktoś trzymał mnie za rękę.
  Odwróciłam głowę ze strachem.
- A dokąd to się panienka wybiera? - Na usta Ericka wpełzł złośliwy uśmiech.
  No to po mnie.

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 14

  Zgłupiałam.
  Zerwałam się z miejsca i jak nienormalna wpatrywałam się dzikim wzrokiem w krzesło, na którym jeszcze kilka sekund wcześniej siedział Niall. A teraz go nie było.
  Na moje nieszczęście zdarzenie zauważyli chyba wszyscy. Cisza przesiąknięta była niewypowiedzianymi pytaniami, a ludzie wyglądali na zbyt zszokowanych, żeby je zadać. Niektórzy zamierali w pół ruchu; czyjś widelczyk upadł na podłogę, z brzdękiem zahaczając o talerz. To mnie obudziło. Spojrzałam na całą tą sytuację trzeźwym wzrokiem i szybko zaczęłam myśleć. Wiedziałam, że pierwsze, co muszę zrobić, to wyczyszczenie pamięci zwykłym ludziom. Czyli wszystkim. Czyli jakimś czterdziestu osobom. Potem już się tylko bałam. Większość mojej energii by na to poszła, a nie chciałam tak ryzykować... Ale nie miałam wyjścia.
  Zebrałam się w sobie, nie myśląc o konsekwencjach i wyczyściłam pamięć tym nieświadomym nieszczęśnikom w pięć minut, ponieważ podchodziłam do tego ze trzy razy, zanim mi się udało.
  Ludzie wyglądali, jakby się właśnie obudzili. Patrzyli ze zdumieniem po sobie, zastanawiając się pewnie, dlaczego znajdują się w restauracji. Ja uciekłam, wyczarowując sobie po drodze jakieś wygodne trampki, zamiast tych szpilek.
  Wypadłam z budynku na ulicę. Już padało, więc zmokłam momentalnie. Rozejrzałam się w prawo i lewo, nie mając zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Jak ja miałam odnaleźć Nialla?
  Zadzwonię do Archera.
  Chłopak odebrał po ostatnim sygnale. Nim zdążyłam się odezwać, Cross zaśmiał się śmiechem człowieka bardzo zadowolonego z siebie.
- Czyżbyś zatęskniła za tym pedałem? Przecież go nie lubisz... Cala z pewnością to zainteresuje... Ale do rzeczy. Jak bardzo chcesz odzyskać tego kretyna?
  Trzęsłam się z wściekłości.
- On ma na imię Niall. I nie jest żadnym kretynem. Jedyny kretyn, jakiego znam siedzi po drugiej stronie słuchawki. Chcę go odzyskać, ale nie robię tego dla siebie tylko dla kilkunastu milinów fanek tego "pedała" i Cal się o tym nie dowie. Coś jeszcze?
- Tak. Jeśli chcesz go z powrotem, sama się tu pofatygujesz.
- Gdzie jesteście?
- W Rzymie.
  No chyba sobie kpisz, Archer!
- Czy ty jesteś nienormalny, Cross?! Zdajesz sobie sprawę, że dzięki tobie i twoim kolegom musiałam wyczyścić pamięć całej restauracji?! Dociera to do ciebie?!
- No i... Co w związku z tym? - Jego głos wyrażał autentyczne zdziwienie.
- Co?! Czy ty siebie sam słyszysz?!
- Ale o co ci chodzi, Mercer?
- Wymarnowałam na to cholerstwo połowę mojej energii, a Ty mi karzesz przenieść się teraz 1850 kilometrów do jakiegoś Rzymu po to tylko, żeby uratować jakiegoś faceta?! Na głowę ci padło?!
- Czyli nie zależy ci na tym by go uratować?
  No szlag! Wcale nie zależało mi na tym, żeby uratować tego Nialla. Z drugiej strony jednak był on idolem mojej siostry i Jenny, i to przeze mnie porwało go Oko. Musiałam mu pomóc. Oczywiście nie powinnam. Bo - jakby nie patrzeć - był to człowiek. Naturalnie, ojciec nie zabrania mi pomagać ludziom, ale też nie darzy ich jakimś wielkim szacunkiem, prawdę mówiąc: on nimi gardzi. Nie znosi ich prawie tak samo, jak wampirów. A na cały zespół jest wściekły, więc gdyby się wydało, że jako jego córka jeszcze im pomagam... Wolę sobie nawet tego nie wyobrażać.
- Niedługo będę - rozłączyłam się.
  Kolejna, całkowicie nieprzemyślana decyzja. Martwić się będę później.
  Po pierwsze, gdzie jest najbliższe Itineris?
                                                                        ~*~
  Znalazłam je po jakichś dziesięciu minutach poszukiwań. Nie był to trudny wyczyn; otwór otaczała biała magia. Itineris znajdowało się w jakiejś szemranej ślepej uliczce. Wyczułam je zanim tam weszłam.
  Bardzo nie chciałam tam wchodzić. Dlaczego? Ze względu na walających się wszędzie meneli. Odrażał mnie ten widok, jak i wiedza, że znów musiałabym użyć magii w obecności zwykłego człowieka.
  Wyglądałam, jak siedem nieszczęść. Cała byłam mokra, więc sukienka przykleiła mi się do ciała, przez co utrudniała mi ruchy. W butach miałam pełno wody i nieprzyjemnie chlupotały przy każdym kroku. Włosy, wcześniej uczesane w eleganckiego koka z jednym niesfornym kosmykiem, oklapły i całkowicie się poplątały, a maskara spływała po moich policzkach co musiało wyglądać, jakbym płakała. 
  Na dodatek upici faceci. 
  Postąpiłam krok w kierunku portalu, w myślach przeklinając tatę, który wymyślił Itineris w takich miejscach. Uliczka miała nie więcej, niż pięć metrów szerokości, a umiejscowiona była między wysokimi dwoma blokami z czerwonej cegły. Zamknęłam oczy i zrobiłam kolejny krok. 
  Poczułam, jak czyjaś ręka łapie mnie za nadgarstek. 
  Natychmiast chciałam się odwrócić i wyszarpnąć rękę z uścisku, jednocześnie kląć na wszystko i wszystkich, lecz udało mi się tylko to ostatnie. Nie mogłam oswobodzić dłoni, bo ktoś trzymał ją zbyt mocno. Tak mocno, że po chwili zaczęła mi drętwieć. Moja ręka została skręcona i przytrzymana przy plecach, bym nie zdołała się odwrócić. 
- Puszczaj! - wrzasnęłam.
  Pewnie wielu z was pomyślałoby, że przecież mogłam użyć magii. W tym rzecz.
  Nie mogłam.
  Gdy chciałam to zrobić, przeraziłam się do tego stopnia, że znieruchomiałam. 
  Moja magia została zablokowana. 
  Mój mózg na chwilę odmówił współpracy, lecz zaraz się zrehabilitował i uruchomił szare komórki. Myślałam gorączkowo - przynajmniej to nie zostało zablokowane. Zablokować magię jest śmiertelnie ciężko. Potrafią to tylko najbardziej wyszkoleni czarodzieje na świecie, a jest ich góra dziesięciu. Czytałam o tym w grymuarze Virginii Thorne. A jeżeli przeczytałam to w TYM grymuarze, oznacza to, że jest to czarna magia. Zresztą, nietrudno się domyślić - zablokowanie magii - przecież to nawet dobrze nie brzmi. Do tego zaklęcia potrzeba nadludzkiej energii, a jak już się je wykona, czarodziej niemal mdleje ze zmęczenia, więc na pewno nie miałam do czynienia ze zwykłym czarodziejem, bo jego uścisk wciąż był stalowy. Zablokowanie trwało zależnie od ilości energii w czarującym, jak i w ofierze. Jeśli ofiara posiadała mało energii (jak wtedy ja) łatwiej ją było zaatakować i przez co utrzymać zaklęcie dłużej. Przy maksymalnych ilościach w czarodzieju i ofierze (również czarodzieju) trwało to nawet godzinę. Przy człowieku znacznie dłużej. Ludzie posiadają bardzo mało takiego rodzaju energii. 
  Zrobiłam to. Zablokowałam energię.
  Taty. Ćwiczyłam z nim wtedy w Thorne Abbey, jakieś trzy miesiące temu. Zablokowałam jego magię na dwie minuty. Potem zemdlałam. Mało tego, Cal stwierdził, że wpadłam w "ludzką śpiączkę". Nie chodzi o to, że istnieje jakaś czarodziejska śpiączka. Po prostu na ten czas miałam zwykłe, ludzkie umiejętności. Nie miałam w sobie ani grama magii, tak bardzo wycieńczyło mnie to zaklęcie. Zrobiłam to tylko raz i nigdy więcej nie mam zamiaru powtarzać. Bo obudziłam się po tygodniu. 
- Puść mnie - szepnęłam, a głos wyraźnie mi zadrżał. - Proszę.
- Och, Sophie, oczywiście, że tego nie zrobię - odparł nieznajomy mężczyzna.
  Co mnie najbardziej przeraziło? Nie, wcale nie ton jego głosu. Najbardziej przestraszyłam się tego, że go nie znam. Nie rozpoznawałam jego głosu. Nie miałam pojęcia kto to.
  Więc to, że zna moje imię, nie mogło być przypadkowe. On przyszedł po mnie. 
  Czy to Oko? 
  Na pewno nie. W Oku dziewięćdziesiąt procent członków stanowili ludzie, a pozostałe dziesięć procent zwykli czarodzieje. Najwięcej energii posiadał Archer i to on stanowił dla mnie największe zagrożenie, ale wiedziałam, że Cross nie dałby rady zablokować mojej magii.   Więc to na pewno nie był nikt z Oka.
  Siostrzyce Brannick?
  Wykluczone. Jak sama nazwa wskazuje, członkiniami są kobiety, a poza tym one mają minimalną energię, porównywaną do ludzkiej, więc to też nie mogły być one.
  Więc kto?
- Kim jesteś?
  Zamiast odpowiedzi, moja druga dłoń została unieruchomiona i skręcona do tyłu, jak jej poprzedniczka. Chcąc, nie chcąc, musiałam się pochylić, by ich nie złamać. Czułam się bardzo upokorzona. Moje nadgarstki spięto kajdankami i puszczono, dlatego się wyprostowałam, jak mogłam najbardziej. Ale znowu nie byłam w stanie się odwrócić, ponieważ mężczyzna otoczył od tyłu ramieniem moje gardło. Oczy wyszły mi na wierzch, kiedy zrozumiałam co chce zrobić. Zacisnął delikatnie ramię na mojej szyi. Było bardzo umięśnione, czego też się mogłam spodziewać. Podniósł drugą rękę, w której coś trzymał. To była... Wata. 
  Przytknął mi tą watę do ust. Sparaliżował mnie strach.
  Szlag! To chloroform!

niedziela, 6 lipca 2014

Informacja

  Przepraszam Was najmocniej, że tak długo nie wstawiłam żadnego rozdziału ;( I - prawdę mówiąc - niestety długo się on jeszcze nie pojawi z dosyć powszechnego powodu: wjeżdżam. Już za 7 godzin, do stolicy. A po powrocie (od razu) prawdopodobnie nad morze. Więc, żeby nie robić Wam zachodu i żebyście niepotrzebnie tu wchodzili, otwarcie przyznaje Wam, że rozdział pojawi się dopiero po 15 lipca. Wiem, że to długo, ale wcześniej nie dam rady. Naprawdę, bardzo Was przepraszam ;(
  A Wy gdzieś wyjeżdżacie?

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 13

  Stanęłam przed Epicure trochę spóźniona. Jak myślicie, dlaczego? Oczywiście się zgubiłam.
  Nawet wejście krzyczało, że jest to luksusowa restauracja. Biały budynek, z daszkiem nad wejściem ozdobionym lampkami, wielkimi, szklanymi drzwiami i człowiekiem, otwierającym drzwi gościom. Po obu stronach wejścia stały w doniczkach małe, kuliste drzewka idealnie przycięte, a za nimi pozłacane lampy. Bałam się tam nawet stać.
  Jak się mogłam spodziewać, Nialla nie było. Wystawił mnie. Pożałuje tego.
  Okręciłam się na pięcie w niebezpiecznie wysokich butach i z uczuciem rozgoryczenia zaczęłam iść przed siebie. Ukradkiem otarłam jedną łzę takim sposobem, żeby nie rozmazać makijażu i uniosłam głowę.
- Sophie! - usłyszałam czyjś głos.
  Żeby nie było zaskoczenia, był to głos Horana. Chłopak właśnie wysiadał przed restauracją z limuzyny w uroczym, czarnym garniturze z krawatem. Takiego odstawionego go jeszcze nie widziałam, ale urósł w moich oczach, jak każdy chłopak, mający na sobie taki strój. Ale spokojnie, nie straciłam głowy. Zachowałam kamienną twarz, a może nawet trochę nadąsaną.
- Przepraszam cię bardzo... Straszne korki były - zaczął się usprawiedliwiać chłopak. - Mówiłem szoferowi, żeby pojechał inną drogą, ale się uparł, że nie, bo stwierdził, że ma za niski samochód.
  Był wyraźnie zdenerwowany i smutny. Nie patrzył mi w twarz, tylko wygładzał nieistniejące fałdki na materiale. Dopiero kiedy upewnił się, że żadna mu nie podskoczy, uniósł powoli wzrok na mnie. Na wysokich obcasach i tak byłam od niego niższa, ale nieznacznie.
- Ślicznie wyglądasz - szepnął cicho, a oczy mu się zaświeciły.
  Spuściłam głowę, jak zawsze, kiedy się zawstydziłam. Zarumieniłam się i lekko uśmiechnęłam.
- Nic się nie stało - odparłam.
  Nie mogłam być na niego zła. Nie powinnam. A może nawet było mi to zabronione. W końcu Horan był osobą światowego formatu i powinnam całować go po nogach, że zechciał się ze mną spotkać. Ale nie przesadzajmy. Po prostu starałam sobie wytłumaczyć, że to jedynie nieznaczne spóźnienie. Był przystojny, to jasne, lecz nie należałam do dziewczyn, które patrzyłyby tylko na to. Czy na pieniądze, jeśli chodziło o jego sławę. Nie potrzebowałam tego. Chciałam mieć kochającego chłopaka, a nie jakiegoś zadufanego w sobie dupka. Dlatego miałam Cala.
  Gdzieś za nami rozległ się grzmot.
  Podskoczyłam z zaskoczenia.
- Wejdźmy lepiej do środka, zaraz może zacząć padać - mruknął chłopak, próbując ukryć śmiech, odwracając głowę w przeciwną stronę.
- Nie nabijaj się ze mnie... Nie moja wina, że boję się burzy. - Ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie, no, jasne, moja wina - zaczął się otwarcie śmiać.
  Uniosłam brodę i poczekałam aż mężczyzna, stojący przy wejściu, otworzy przede mną drzwi. Weszłam dumnie do pomieszczenia, lecz zaraz uderzyła mnie elegancja i luksus tego miejsca, że aż się cofnęłam. Wpadłam oczywiście na chłopaka, który stał tuż za mną. Złapał mnie w talii, a gdy tylko to poczułam, znalazłam się pół metra dalej. Ze stoickim spokojem zdjęłam lekki sweterek i oddałam go jakiejś kobiecie, która odebrała już marynarkę od zdumionego Nialla.
- Który stolik? - zapytałam, nie mając zamiaru wspominać o moim dziwnym zachowaniu.
- Tamten pod oknem - odrzekł Horan, prowadząc mnie.
  Towarzyszył nam kelner, który dał nam menu od razu, gdy usiedliśmy. Znowu porażona idealnością tego miejsca, drżącą ręką odebrałam kartę od mężczyzny, jakbym robiła to setki razy. W rzeczywistości nie wiedziałam nawet jak trzymać nogi pod stolikiem w takiej pozycji, by nie dotknąć nimi chłopaka, ponieważ stolik był mały, dwuosobowy i jednocześnie wyglądać przyzwoicie. Spojrzałam na menu. Uniosłam brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia jakie są to potrawy. Były opisane i po francusku, i po angielsku, lecz nie wiedziałam z czego są zrobione i jak wyglądają. Zaczekałam więc aż chłopak złoży zamówienie na coś, co mogło być swojego rodzaju kurczakiem, czego nie byłam na 100% pewna i dopiero wtedy poprosiłam o sałatkę, która mogła być sałatką z ryżem.
- Sałatka? - zadrwił Niall. - Odchudzasz się?
  Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
- Nie lubię się obżerać. Nie chcę być gruba.
- Czy ty coś sugerujesz? - zapytał, mrużąc oczy.
- Nie... Skąd? - uśmiechnęłam się podle.
  Z mojego uśmiechu jasno wywnioskował, że zasugerowałam, iż jest gruby. Oczywiście nie był. Spojrzał na swój brzuch, wyraźnie zmartwiony. Myślałam, że zaraz zacznie się śmiać, ale tego nie zrobił. Zasmucił się. I to tak na poważnie.
- Masz rację, nie powinienem tego jeść...
- Przecież żartowałam, Niall - powiedziałam, marszcząc brwi ze zdziwienia, że dał się na to nabrać.
  Przez bardzo długi czas przypatrywał mi się uważnie. Tak długi, że w końcu kelner przyniósł nam dania. Przed Horanem postawił istotnie kurczaka, a przede mną sałatkę. Także z kurczakiem.
- Może wino? - zapytał po angielsku.
- Dwa kieliszki najlepszego - odparł natychmiast chłopak, zanim zdążyłam zaprzeczyć.
  Kelner odszedł, życząc nam smacznego, a ja warknęłam:
- Nie jestem pełnoletnia.
- Jeszcze się przyznawaj.
  Po dosłownie minucie kelner przyniósł zamówione wino, pokazując butelkę Horanowi. Chłopak, spojrzał na datę i odebrał ją od mężczyzny. Nalał sobie trochę na samo dno i skosztował, wyglądając przy tym, jakby doskonale wiedział, co robi.
- Idealne - skwitował, a facet odszedł z wyraźną ulgą na twarzy.
  Nalał i mi, do połowy.
- Nie wypiję tego.
- Chociaż spróbuj - powiedział z prośbą w głosie.
  Popatrzyłam krytycznie na sałatkę, a dopiero potem na wino. Podniosłam kieliszek, odginając mały palec, modląc się, żeby to nie wyglądało głupio i przechyliłam lekko szklankę. Wypiłam łyk.
- I jak?
  Odstawiłam kieliszek.
- Dobre.
  Zabrałam się za jedzenie obiadu, zanim Horan zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Nagle przestało mnie obchodzić czy ktoś patrzy w jaki sposób jem, dlatego wzięłam cywilizowany widelec zamiast jakiegoś innego, których było chyba z pięć. Wino mi zasmakowało, więc co chwila je piłam.
- Kim był ten chłopak? - zapytał Niall, gdy połowę swoich porcji mieliśmy zjedzoną i kiedy połowa butelki była opróżniona.
  Przestałam na chwilę przeżuwać i zerknęłam na niego, lekko przerażona. Uznałam jednak, po minucie namysłu, że powinien znać prawdę.
- To jest... To jest mój ochroniarz.
  Jeśli myślał, że powiem mu prawdę, to się pomylił. Nie mogłam wyznać zwyczajnemu człowiekowi, że jeden z seksowniejszych chłopaków na Ziemi jest czarodziejem, bo wziąłby mnie za idiotkę. Tak samo, gdybym powiedziała, kim JA jestem.
- Masz ochroniarza? Kim ty jesteś? - Odłożył sztućce.
- Może nie ja... Mój tata. Jest wyżej postawionym urzędnikiem i się o mnie martwi.
  Dopiero kiedy spojrzałam na niego po raz kolejny, zauważyłam, że nie patrzy on na mnie ani nawet nie je. Patrzył na coś za moim ramieniem, a jego wzrok nie był przyjemny.
- Ten ochroniarz jest jeden czy kilku?
  Zmroziło mnie natychmiast i błyskawicznie się odwróciłam.
  Przez drzwi przechodził właśnie Archer w towarzystwie dwóch, potężnych mężczyzn, ignorując kelnerów i całą resztę. Miał wściekłą minę, a jego dwaj goryle uśmiechali się głupkowato. Stanął chwilę przed ladą i rozejrzał się po sali, w której ludzie zaczęli się na niego oglądać. Odwróciłam szybko głowę i udałam, że zajęta jestem jedzeniem. Ręce zaczęły mi się pocić, a oddech stał się bardziej histeryczny.
- Ten twój ochroniarz jest zły i tu idzie - mruknął niezadowolony Niall.
  Najwyraźniej Archer rozpoznał Horana. Słyszałam jego kroki, bo w pomieszczeniu zrobiło się cicho. Nawet delikatna muzyka została wyłączona.
  Cross zatrzymał się kawałek od mojego stolika i magią włączył muzykę oraz sprawił, że ludzie znów zaczęli rozmawiać.
  Miałam ochotę skręcić mu za to kark.
  Wstałam z krzesła, przytrzymując się oparcia, bo straciłam równowagę. Zacisnęłam pięści i przybrałam groźny wyraz twarzy.
- Co ty tu robisz, Cross? - warknęłam.
  Niall wstał.
- Spokojnie, Mercer.
  Archer dostawił sobie krzesło do naszego stolika i usiadł, biorąc butelkę i pijąc z gwinta. Zajęłam swoje miejsce niepewnie, przerażona jego obecnością. Niall zrobił to samo.
- Czego tu szukasz? - syknęłam.
- Nie będę na ciebie tyle czekał, Mercer - odpowiedział Cross, opierając się wygodnie o krzesło, wcale nie zauważając blondyna, mówiąc tylko do mnie. - Długo czekałem, prosiłem, a teraz każę. I nie obchodzi mnie, czego ty chcesz. Pójdziesz ze mną.
  Zrobiło się nieprzyjemnie.
- Nigdzie z tobą nie idę Cross, nie rozumiesz? - warknęłam gwałtownie.
- Pójdziesz, Sophie.
  Przez chwilę z pantałyku wytrąciło mnie powiedzenie mojego imienia, lecz szybko się ogarnęłam. Prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
- Bo co?
- Bo nie chcesz, żeby temu blondynkowi się coś stało.
  W ręce, która była niewidoczna dla Horana, zabłysnął nóż. Serce podeszło mi do gardła.
- Nie zrobiłbyś tego - szepnęłam, ledwo oddychając.
- Chcesz się założyć? - uśmiechnął się złośliwie.
  Niespodziewanie Archer teleportował się razem z dwoma mięśniakami. A razem z nimi Horan.
  Niall zniknął.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 12

  Gdy się obudziłam już nic mnie nie bolało. Z wyjątkiem głowy. Przez chwilę jednak leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, bo nie chciałam się od razu stamtąd zrywać, przez wzgląd na zawroty głowy. Poza tym czułam się świetnie. Ranę na nodze miałam zaklejoną i nie pozostała po niej nawet blizna. Gorzej było z głową. Wyczuwałam pod palcami wypukły, podłużny krwiak w tylej części. Ale nie leciała z niego krew, co było ogromnym plusem, jeśli obcowało się z Jenną.
  Po jakichś dwóch minutach wstałam z łóżka. Czułam, że po takim odpoczynku, magia ze mnie kipi. Z elektronicznego zegarka stojącego na szafce nocnej dowiedziałam się, że jest pierwsza po południu. Zakładałam więc, że przespałam koncert chłopaków, kolację, śniadanie i obiad. A mimo to nie byłam głodna. Zaraz magią zmieniłam sobie ciuchy na coś wygodniejszego i mniej wybrudzonego krwią, a włosy związałam w artystycznie rozwalonego koka. Plam na podłodze i łóżku już nie było, więc się tym nie musiałam przejmować. Ładnie wygładziłam pościel i poszłam przemyć twarz zimną wodą w ślicznej łazience. Patrząc w lustro zdumiałam się, że jest tak cicho. I w pokoju i za ścianą. Widocznie gdzieś poszli...
  Jeżeli chodzi o spokój w pokoju, to za długo on nie trwał. Usłyszałam huk i serce mi zamarło. Wytarłam szybko twarz śnieżnobiałym ręcznikiem (aż żal go brudzić) i powoli wyjrzałam zza drzwi.
  Na środku pokoju stał lekko oszołomiony Archer.
- Cross?! - wrzasnęłam zdumiona i zdenerwowana zarazem, wybiegając z łazienki. - Co ty tu robisz?! Jak mnie znalazłeś?! Nie powinno cię tu być!
- Mercer, spokojnie - uśmiechnął się, upewniając, że trafił do właściwego pokoju. - Nie wychodziłaś stąd, więc zaznajomiony menel nie mógł ci powiedzieć, że chcę się z tobą spotkać, dlatego sam się do ciebie pofatygowałem. Doceń to.
  Stanęłam przed nim gotowa w każdej chwili użyć przeciwko niemu jakiejkolwiek taktyki, której nauczyła nas Vandy. Co oczywiście nie miało najmniejszego sensu, ponieważ Archer je wszystkie znał i umiał blokować. Szlag.
- Czego chcesz? - zapytałam groźnie. Mój dobry nastrój prysł.
- Zastanowiłaś się nad naszą przyszłością? - uśmiechnął się drwiąco.
  Uniosłam zdziwiona brwi.
- Naszą? W mojej przyszłości na pewno ciebie nie będzie. Nie wiążę żadnych swoich planów z twoją osobą. A już na pewno tych dotyczących Oka.
- Mercer, ale to ci się opłaca. I gdzieś tam w głębi duszy chcesz to zrobić. - Zanim zdążyłam zaprzeczyć, zaczął mówić dalej. - Nienawidzisz ojca. Tak, wiem to i się nie sprzeciwiaj. Nie znosisz go za to, że wybrał ci Cala za narzeczonego, bo wolałabyś, żebym to był ja. Cal z kolei jest ciotą, bo cię bije, ale ty tego nie pamiętasz. Uświadomiła ci to twoja przyjaciółeczka, więc to jest następny powód, żeby znienawidzić czarodziejów. Bo używają mocy przeciwko tobie. No i nikt nie nauczył cię w pełni nad sobą panować. U nas ci pomożemy. W naszym gronie znaleźli się Daisy i Nick, pamiętasz ich? Oni się zmienili i z chęcią udzieliliby ci kilku wskazówek, jak nie wypuścić na zewnątrz demona.
  Sprawa z Nickiem i Daisy miała się tak: nie znosiłam ich. Byli w całości demonami. Ani grama czarodziejstwa. Obrzydliwa para miziająca się przy każdej okazji. W moim wieku, lecz całkowicie się różniliśmy. Najważniejszym faktem, który po nich zapamiętałam było to, że w Daisy obudził się demon w Thorne Abbey. I to samo mogło stać się ze mną w  każdej chwili, więc propozycja Archera wydawała się kusząca...
- Nadal się nie zgadzam, chociaż zaczynasz mnie przekonywać... - Chłopak uniósł kącik ust. - Ale powiedz mi gdzie macie siedzibę. Bo wiesz... Ja się wciąż uczę.
  Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby mi nie powiedział. Byłam w końcu córką szefa Rady i w każdej chwili mogłam ojcu wszystko przekazać. Z drugiej strony miałam nadzieję, że Archer mi ufa...
- Główna siedziba znajduje się w Rzymie - odparł otwarcie. - Ale to za daleko, więc mamy mniejsze siedziby na całym świecie. Na przykład w Londynie.
  Już chciałam wyrazić zdumienie tym, że mają siedzibę pod samym nosem Rady, kiedy do niezamkniętego pokoju wparował Niall. Patrzył w podłogę, lecz najwyraźniej nas wyczuł, bo od razu podniósł wzrok. Zadziwiające, jak szybko zmieniały się emocje na jego twarzy. Od zdziwienia, po przerażenie, a w końcu we wściekłość.
- Kim ty do jasnej cholery jesteś?! - krzyknął do Crossa.
  Prawie natychmiast poczerwieniały mu policzki.
- Stary... - zaczął Archer.
- Wynoś się stąd albo wezwę ochronę! - Niall dobitnie wskazał mu drzwi.
  Czarodziej przez chwilę się w niego wpatrywał, a potem skierował uważny wzrok na mnie. Jego przenikliwe spojrzenie mnie przeszywało i miałam wrażenie, że widzę w jego oczach rozczarowanie tym, że go nie bronię. Nie byłam w stanie się odezwać. Bałam się ich obydwu, więc żadnemu nie chciałam się narażać.
- JUŻ!
- Zastanów się. Jeszcze się odezwę - mruknął chłopak tak cicho, żebym tylko ja to usłyszała i wyszedł, nie spuszczając wzroku z Horana.
  Ten natychmiast zamknął za nim drzwi na klucz, a potem swoje niebieskie oczy i usiadł na podłogę. Oddychał coraz wolniej, więc wiedziałam, że się uspokaja. Wciąż stałam na środku pokoju, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Sophie... - Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że pierwszy raz wypowiada moje imię. Jeśli zdarzyło się to wcześniej, to nie przypomniało mi się to w tamtym momencie.
  Podniósł się i otworzył oczy. Stanął dosyć blisko mnie, a ja - jak na odważną dziewczynę przystało - nie cofnęłam się, chociaż nieznacznie skuliłam. Naturalnie wbrew własnej woli. Przez bardzo długi czas nic nie mówił, tylko na mnie patrzył. Jego spojrzenie było hipnotyzujące. Jego piękne, niebieskie oczy...
- Przepraszam - szepnął.
  Ja swoje oczy otworzyłam znacznie szerzej niż zazwyczaj.
- Za co?...
- Że cię zostawiłem. - Jeszcze bardziej zgłupiałam. A on to chyba zauważył. - Wtedy, kiedy przyszedł ten twój chłopak. Gdybym został, może on... Może by ci się nic nie stało... - Odwrócił wzrok.
- Niall, nic mi nie jest - odrzekłam szybko, wciąż zdumiona. - Naprawdę.
- Ja... Rozmawiałem z Jenną i ona mi wszystko powiedziała... - Ciekawe co dokładnie... - I żeby cię przeprosić chciałbym... Chciałbym zaprosić cię na obiad.
  Zarumienił się.
  Ja też.
- Obiad? - wyszeptałam być może z ironią.
- Wolałbym na kolację, ale wieczorem mam koncert i nie byłoby czasu... - Odsunął się, kierując wzrok na podłogę. - Więc jak?
- W ramach przeprosin?
  Pokiwał głową.
- Ja...
  W tamtym momencie chciałam powiedzieć, że mam narzeczonego. A przynajmniej chłopaka. Lecz jeśli te wszystkie rzeczy, które Cal mi niby zrobił, naprawdę miały miejsce, musiałam się zemścić. Co prawda to miał być tylko obiad, ale byłam pewna, że media trochę to pokolorują...
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się. - Tylko proszę cię o jedno.
- Tak? - Podniósł głowę.
- Nie bądź sztuczny. Zachowuj się normalnie, proszę... Nie chcę, żebyś udawał.
  Tym razem to on chyba nie zrozumiał sensu mojej prośby, jednak pokiwał głową.
- To o... - zastanowił się. - O 16? Mam próbę dźwiękową za godzinę... Spotkalibyśmy się przed Epicure, dobrze?
  Ten chłopak nie przestawał mnie zadziwiać. Zdawało mi sie, że Epicure to jedna z najbardziej wykwintnych restauracji w Paryżu, więc oczywiste było to, że trzeba by się tam zachowywać na poziomie, chociaż większą rolę odgrywała cena dań...
- Wystarczyłby bar... - odparłam przerażona widokiem możliwego menu w takim miejscu.
- Mam już rezerwację - jęknął.
- Ale tam na pewno jest drogo, a ja nie mam przy sobie tylu pieniędzy... - próbowałam się wykręcić.
- Ja stawiam, Sophie, więc o to się nie martw.
- Nie żal ci na mnie wydawać pieniędzy?
- Niekoniecznie - uśmiechnął się nieśmiało.
  Klamka zaskrzypiała pod wpływem czyjegoś ciężaru i usłyszeliśmy głuche rąbnięcie, gdy ciało spotkało się z oporem drzwi. Ktoś głośno jęknął i najwyraźniej się przewrócił.
  Horan od razu podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Na podłodze leżał Zayn. Usiadł się i spojrzał na blondyna, udając focha.
- Twoje drzwi się na mnie rzuciły - rzucił poważnie. - Nie miałem żadnych szans. Mają u mnie przechlapane i się do nich nie odzywam.
  Założył ręce na piersi, a ja razem z Niallem zaczęliśmy się śmiać.
- Czemu moje drzwi cię zaatakowały? - Horan spróbował się opanować, chociaż oczywiście mu to nie wyszło.
- Bo chciałem ci powiedzieć, że Paul już na nas czeka. A dokładniej limuzyna pod hotelem.
  Zayn dźwignął się na nogi i obrzucił drzwi nieprzyjemnym spojrzeniem, odsuwając się od nich.
- Będziemy czekać na dole - powiedział chłopak i odszedł.
  Niall zerknął na mnie.
- Jesteśmy umówieni. - Jego oczy się śmiały.
  Pokiwałam głową, ale wcale nie ze zrezygnowaniem.
  Blondyn wyszedł.
                                                                         ~*~
- Nie mam co na siebie włożyć - zdenerwowałam się.
  Siedziałam jakąś godzinę później na kanapie, narzekając Jennie. Ona ledwo mnie słuchała. Słuchała w połowie. Drugą połowę jej myśli zaprzątał Louis, o którym opowiadała mi niecałe sześćdziesiąt minut. Byłam ciekawa co działo się u nich wczoraj rano, lecz ona ze smutkiem odparła, że nic. Że on podobno tylko ją łaskotał. Wiedziałam, że moja przyjaciółka liczyła na więcej, lecz ich bliższe relacje nie układały mi się w głowie. On - posiadający dziewczynę, ona - zainteresowana dziewczynami. Nie wierzyłam, że tak szybko zmieniłaby orientację, co nie znaczyło, że skreślałam ich związek. Według mnie świetnie by do siebie pasowali.
- Wyczaruj coś - odparła, chyba w końcu dając za wygraną i zaczynając mnie słuchać.
- On w końcu zrobi się zbyt podejrzliwy. Zresztą oni wszyscy. Jak po ciebie przyjechałam miałam jedynie torbę. Nie uważasz, że zauważą, że na co dzień nie trzymam w niej połowy swojej garderoby? Mam trochę pieniędzy, więc może mogłabym coś kupić, chociaż...
  Mój monolog przerwał krótki dzwonek, który odebrałam jako dzwonek do drzwi. Zdumiał mnie on i trochę przestraszył, bo dotychczas każdy wchodził kiedy chciał i uważałam to za normalne. Jenna przestała piłować swoje wściekle różowe paznokcie i zerknęła na mnie. Podeszłam ostrożnie do drzwi i wyjrzałam przez Judasza. To był konsjerż. Widziałam go wcześniej w lobby, więc tutaj jego widok był niecodzienny. W ogóle widok konsjerża był dla mnie niecodzienny.
  Natychmiast otworzyłam. Mężczyzna po trzydziestce uśmiechnął się do mnie.
- Czy panna Sophie Mercer? - ukłonił się i zapytał po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem.
  Lewą rękę trzymał schowaną za plecami, a w prawej miał długie, podłużne, jasne pudełko.
- Tak - odparłam niepewnie.
- Przesyłka - wciąż się uśmiechając podał mi owo pudełko i odszedł, nic więcej nie mówiąc.
  Z uniesionymi brwiami (w końcu zaczęłam się bać, że mi tak zostanie) dostrzegłam kartkę z czyimś odręcznym pismem: "Mam nadzieję, że będzie pasować? :~ Niall"
  Weszłam do pokoju. Położyłam pudełko na łóżku i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Jen podeszła do mnie i stanęła lekko za moimi plecami. Stałyśmy co najmniej tak, jakbyśmy spodziewały się w środku bomby.
- Od kogo to? - szepnęła mi na ucho.
- Od Nialla... Konsjerż przyniósł...
  Podeszłam znowu do łóżka. Pudełko było zbyt cienkie na bombę, dlatego powoli podniosłam wieko jedną dłonią.
  Wewnątrz połyskiwała delikatna, czarna tkanina. Wyjęłam ją z pudełka, błagając, żeby to nie było to, o czym myślałam.
- To sukienka... - szepnęła z zachwytem Jenna.
  A jednak.
  To rzeczywiście była sukienka. Śliczna, czarna sukienka.
  Niall, dlaczego?!
- Więc już wiesz co założysz.
_______________________
A jednak napisałam ten rozdział, ale tylko dlatego, że naszła mnie mega wena. No cóż... Nie dzieje się tu zbyt wiele, pomijając wątek Nophie... Komentujcie, oceniajcie i do zobaczenia w następnym rozdziale <3

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 11

  Ukucnęłam, jak tylko podniósł rękę. Zakryłam głowę dłońmi, jakby miało mi to pomóc.
- Cal, proszę, nie rób tego - wyszeptałam cieniutkim głosikiem.
- Zdradziłaś mnie, szmato! - wrzasnął chłopak.
  Poczułam, jak magiczna siła podnosi mnie i po chwili nie czułam już podłogi pod stopami. Wiłam się w powietrzu, krzycząc rozpaczliwie, a zaraz usłyszałam, jak drzwi zostają zamknięte na klucz. Wrzasnęłam głośniej, lecz Cal zaraz zatkał mi usta jakimś zaklęciem. Wytrzeszczyłam oczy i próbowałam dalej się drzeć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
  Chłopak uniósł mnie jeszcze wyżej, tak, że dotykałam sufitu. Wiedziałam, że zaraz z hukiem spuści mnie na dół, dlatego bardzo chciałam się czegoś złapać. Na moje nieszczęście żyrandol znajdował się za daleko i nie miałam szans go nawet dotknąć.
  Poddałam się. Cal nade mną górował. Był silniejszy, sprytniejszy, mądrzejszy i lepiej wyszkolony. Mnie od czasu do czasu udawało się wyczarować coś znośnego, ale nie umiałam się bronić, bo tego nie uczono. A poza tym akurat on nie musiał czarować, żeby przerażać. Bałam się go od zawsze. Był zawsze spokojny i wydawał się aspołeczny. A to nie jest normalne u dziewiętnastolatka.
  Poczułam nagle, że nawet magia mnie nie trzyma. Upadłam z hałasem i wrzaskiem, zahaczając prawym udem o krawędź stolika herbacianego, a głową o krzesło. Przycisnęłam do niej rękę. Na dłoni została mi ciepła, lepka maź. Zanim znów zostałam podniesiona, zobaczyłam na dywanie małą czerwoną kałużę. Cal przytrzymał mnie za ramiona, bym stanęła na nogi, ale ja nie byłam w stanie tego zrobić. Wszystko mnie bolało, krwawiłam i płakałam. Zranionej nogi nie czułam, bo cała mi zdrętwiała. Wytarłam sobie policzek i zorientowałam się, że są na nim nie tylko łzy. Właściwie to coś co brałam za łzy, było naprawdę krwią. Spojrzałam błagalnie na chłopaka, a on zacisnął lewą dłoń w pięść i wymierzył cios w twarz. Odrzuciło mnie na stolik. Zarwał się on pod moim ciężarem i mocą uderzenia. Leżałam tam przez chwilę zesztywniała ze strachu i bólu.
- Nienawidzę cię, rozumiesz?! - krzyknął mi do ucha, pochylając nade mną. Zakryłam głowę rękoma. - Nienawidzę! Ciesz się, że ci nic nie zrobiłem, suko! Przyjedziesz do domu, to pożałujesz, że się urodziłaś!
  Wtedy już autentycznie ryczałam. Wiem, użalałam się tym nad sobą, ale czułam się okropnie. Zostałam właśnie upokorzona i skrzywdzona (psychicznie i fizycznie) przez własnego narzeczonego. Ale ja go przecież tak kochałam...
  Cal stał jeszcze przez moment nade mną, aż w końcu mruknął:
- Zresztą... I tak tego nie zapamiętasz...
  Po czym kopnął mnie w twarz.
                                                                           ~*~
  Ocknęłam się pośród miękkiej pościeli, wielu poduszek i paru osób. Tyle wyczułam, zanim otworzyłam oczy. Naturalnie odróżniłam Jennę. I jeszcze coś... Wielkie COŚ. Ogromne skupisko magii w jednej osobie. Ze specyficzną domieszką czarnej magii...
  Tata?!
  Otworzyłam z paniką oczy. Na nic więcej się nie zdobyłam, ponieważ czułam na głowie i nodze bandaże. Mój tata rzeczywiście tam był w towarzystwie chłopaków i Jenny, i - o dziwo- miał zatroskaną minę. Lecz ja, jako jego córka, znająca go od każdej strony, wiedziałam, że tak naprawdę jest wściekły. Tyle, że tym razem ukrywał to o niebo lepiej...
- Co się stało? - szepnęłam.
  Naprawdę nic nie pamiętałam. Film urywał mi się na przyjściu Cala do pokoju Nialla. Potem następowała pustka, zapełniona czarną dziurą. Na pewno musiało stać się coś złego, inaczej nie leżałabym na łóżku blondyna z zabandażowanymi częściami ciała.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - oznajmił tata.
  Usiadł przy mojej głowie. Jenna stała po drugiej stronie pokoju, wtulona w ramiona Tomlinsona. Trzęsła się i płakała, szepcząc coś co chwilę do jego ucha. Reszta stała naokoło łóżka, bardzo roztrzęsiona.
  Lecz nie wszyscy. Na twarzy Horana widniał triumfujący uśmiech, jakby właśnie wygrał na loterii.
- Ale... - zaczęłam. - Tato, ja nic nie pamiętam...
- Masz rozciętą głowę i nogę, stolik jest roztrzaskany, a w dywan wsiąknęła twoja krew - odparł, nagle znowu stając się bardzo poważny.
- Tato, sądzisz, że ja to zrobiłam? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nikogo innego w pokoju nie było - odpowiedział zdenerwowany.
- Był - mruknęła cichutko Jenna.
  Podeszła do mojego łóżka i usiadła na samym brzegu, wpatrując w swoje zadbane paznokcie. Przez długi czas milczała, a my nie nalegaliśmy na odpowiedź. Kiedy w końcu zdecydowała się nam odpowiedzieć, wyciągnęła z kieszeni komórkę.
- Tu był Cal - powiedziała, podnosząc wzrok i patrząc w oczy mojemu tacie. - I to on skrzywdził Sophie.
  Tata zaczął się trząść. On wręcz uwielbiał Cala i takie oskarżenie w sumie mogło go trochę zdenerwować, lecz nie do tego stopnia. Zerwał się z łóżka, a chłopcy jednocześnie się cofnęli. Jenna jakby się skuliła.
- Czemu tak sądzisz? - zapytał, siląc się na spokój.
- Nagrałam to. Usłyszałam huk i przybiegłam tu, a on mnie nie zauważył. Schowałam się w łazience, a że wiedziałam, że i tak by pan nie uwierzył, zostałam tam i to nagrałam.
  Pokazała tacie nagranie. Słyszałam tam jedynie huki, a potem wrzaski Cala. Ja, mimo że nie widziałam nagrania, byłam przerażona i nie chciałam na to patrzeć, natomiast mój tato...
  On się śmiał.
- Świetne, Jenno. - Znowu spoważniał. - Dużo się nad tym napracowałaś?
  Dziewczyna zrobiła pytającą minę.
- I z czego to skleiłaś? Idealnie wyszło. - Tata albo udawał, albo naprawdę był pod wrażeniem.
  Jen wyglądała, jakby dostała w twarz.
- Pan mi nie wierzy?
- Tak, nie wierzę ci. Cal to jeden z najspokojniejszych ludzi na świecie i nie skrzywdziłby nawet muchy. On kocha Sophie i wiem, że dobrze wybrałem, kiedy ich zaręczałem. Sophie też go kocha. - Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nawet gdybym chciała się odezwać, on zamknąłby mi buzię. - Kiedy Sophie skończy szkołę, urządzimy wesele i będą już na zawsze razem.
  Wzdrygnęłam się. Perspektywa spędzenia reszty życia z Calem jakoś nie specjalnie mi się uśmiechała. Wolałam już chyba zostać starszą panną z kotami.
- Sophie, kiedy wyzdrowiejesz masz wrócić do Hex Hall - oznajmił z powagą, podchodząc do drzwi. - Wtedy porozmawiamy.
  Wyszedł.
- Jak ja gościa nienawidzę - warknęła Jenna, wycierając łzy. - Zresztą ich obydwu. Musisz odzyskać pamięć. Inaczej Cal będzie ci cały czas wmawiał, że cię kocha, a ty będziesz mu wierzyć. On ci za każdym razem czyścił pamięć.
- Nie mów o nim! - krzyknęłam, być może troszkę za ostro. Zamknęłam oczy. - Jeśli pozwolicie... Chciałabym zostać sama.
  Kiedy upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, użyłam magii, by zakleić rany. Nie byłam w  tym perfekcyjna, bo medycyna to nie moja działka, ale wiedziałam na pewno, że nie poproszę o to Cala. A rany mi się goiły. Wnioskowałam to z bólu, kiedy ściągała mi się skóra.
  Poszło na to zbyt dużo energii. Starczyło mi jej na tyle, by zdjąć bandaże i je "zniknąć". Potem zasnęłam.
_________________________
Już od razu mówię, że nie podoba mi się ten rozdział i za to przepraszam. Nic się w nim nie dzieje, nie ma żadnej konkretnej akcji i wynika to z faktu - przyznaję się bez bicia - że pisałam to o bardzo późnej godzinie i mój mózg odmawiał współpracy.
Przepraszam Was bardzo, postaram się, by następny był lepszy...
Komentujcie <3