środa, 6 listopada 2013

Rozdział 1

  Podała mi rękę. Uścisnęłam ją delikatnie, lecz ona musiała wyczytać coś z wyrazu mojej twarzy.
- Yyy... Jestem Sophie.
- Coś się stało, Sophie? Wyglądasz na zaskoczoną.
  A mam na nią nie wyglądać? Oczekiwałam tu mojej PRZYJACIÓŁKI, a nie jakiejś wytapetowanej, sztucznej blondynki!
- Będziesz tu... Mieszkać? - zapytałam niepewnie.
  Spojrzała na mnie, jakbym żartowała. Pokiwała głową, wciąż wbijając we mnie spojrzenie.
- Tak. Pani Casnoff mnie tu przydzieliła. Czym jesteś?
  To pytanie mnie zaszokowało. Brzmiało tak obcesowo. Czym? No, nie wiem... Może ZWIERZĘCIEM?!
- Czarownicą - odparłam, wymijając ją i otwierając walizkę.
- O, jak świetnie! Ja też jestem czarodziejką! - wykrzyknęła uradowana.
  Ta dziewczyna naprawdę miała małe pojęcie jak się obchodzić z Prodigium. Czarownica od czarodziejki się różniła.
- Białą?
  Odwróciła się szczęśliwa w moją stronę, ponownie kiwając głową.
- Więc nie jesteśmy takie same. Ja jestem mroczną.
  Różnica między mroczną, a białą czarodziejką polegała na tym, że ta pierwsza mogła rzucać znacznie potężniejsze zaklęcia niż ta druga. Miałam nad nią przewagę pod tym względem, jak i tym, że byłam demonem. To akurat przyczyniało się do tego, że umiałam rzucać najpotężniejsze zaklęcia znane na świecie. Przydatne. Ale byłam dopiero początkującą.
- Serio? - zdumiała się. - Rzuć jakieś niezłe zaklęcie!
  Zastanowiłam się. Naprawdę chciałam wiedzieć, gdzie jest moja przyjaciółka, dlatego powinnam przetransportować się do biura pani Casnoff. Skupiłam się na tym, mocno zacisnąwszy powieki i poczułam jak magia wypływa z koniuszków moich palców, jak małymi strumieniami. Wzięłam głęboki wdech i po chwili znajdowałam się już w biurze pani Casnoff.
  Siedziała już za biurkiem, wielce oburzona.
- Sophio! - krzyknęła. Nienawidziłam kiedy tak się do mnie zwracała. - Czy ty wiesz, że nie wolno ci rzucać czarów na terenie szkoły?!
  Pokiwałam lekceważąco głową, siadając na krześle przed dyrektorką.
- Gdzie jest Jenna? - zapytałam natychmiast.
  Pani Casnoff chrząknęła.
- Ma kilka spraw do załatwienia. Niedługo wróci.
- Jenna? Kilka spraw do załatwienia? I skoro ma niedługo wrócić, czemu przydzieliła pani do mojego pokoju białą czarodziejkę?
- To tymczasowe. A teraz proszę cię o opuszczenie w ciszy mojego biura, gdyż muszę przygotować się na kolację. Nie chcę rozczarować twojej siostry - uśmiechnęła się lekko.
- Tylko niech pani jej nie przyprawi o mdłości.
  Wyszłam wściekła z pokoju, kierując się w stronę telefonów. Tak, w Hex Hall nie wolno było mieć własnych komórek, laptopów ani nic z tych rodzaju rzeczy. Normalnie średniowiecze. Tak samo, jak nie wolno było używać magii. To było chyba z tego wszystkiego najgorsze.
  Wykręciłam numer do domu Jenny. Znałam go na pamięć.
  Odebrał jej ojciec. Przybrany.
- Halo? - zapytał.
  Widziałam go być może trzy razy. Jenna tak naprawdę nie miała rodziców. Mieszkała w tak zwanym Gnieździe, czyli miejscu, gdzie mieszkała większa ilość wampirów. Ale przyjaciółce się tam nie układało, więc przygarnęła ją jakaś inna rodzina wampirów. Na razie nie narzekała.
- Dzień dobry, mówi Sophie Mercer. Czy zastałam Jennę?
- Przykro mi, lecz Jenna wyjechała. Wróci za miesiąc.
  Rozłączył się.
- Za... miesiąc? - szepnęłam sama do siebie.
                                                                       ~*~
- Nie będziesz tęsknił? - zapytałam ze śmiechem Cala.
  Staliśmy ponownie przed Itineris, lecz tym razem przenieść się miałyśmy jedynie ja i siostra. Minął miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego, więc nadszedł czas na długo oczekiwany, przynajmniej przez Amy, koncert jej idoli. W drodze do portalu, Amy podskakiwała, ubrana w swoją najsłodszą sukienkę i baletki, umalowana przez Emily. Ja natomiast, nie mając większego powodu do strojenia się, nałożyłam najzwyklejsze rurki i bluzkę wraz z dodatkami. One pojawiły się jedynie na prośbę siostry. Chciała, żebym chociaż TROCHĘ ładniej wyglądała. Szczerze, to było mi to obojętne, więc się zgodziłam.
- Tęsknić będę, to chyba jasne - odparł chłopak z kamienną twarzą, wpatrując się w Amy, która odstawiała jakiś dziwny taniec, nucąc pod nosem wesołą piosenkę. - Ale... Możesz mi powiedzieć, po co jedziecie na koncert, zaczynający się za pięć godzin?
  Uśmiechnęłam się.
- Musiałam uwzględnić przyjazd do domu. Nie mam przy sobie biletów, bo zapomniałam zabrać je z Thorne Abbey. Ta... A poza tym, Amy stwierdziła, że chce mieć najlepsze miejsca.
- Przecież skoro macie VIPowskie wejściówki i tak będziecie mieć najlepsze miejsca.
- Spróbuj to wytłumaczyć Amy. Ale cóż, w końcu to tylko kilka godzin, prawda? Kilka. Długich. Godzin.
  Cal wykrzywił buzię, co u niego było oznaką rozbawienia.
- Będziesz się baaaardzo nudzić - stwierdził.
- Skąd? Naładowałam komórkę - pomachałam mu nią przed nosem. - Więc będzie dobrze. Mam do ciebie darmowe SMS - y.
- Wiesz, że mi nie wolno...
- Mieć komórki w szkole. Ty nie mieszkasz w szkole, Alexandrze.
  Spojrzał mi w oczy z niesmakiem.
- Sophie! Rusz swoje szanowne cztery litery i chodź tu do mnie! - wrzasnęła Amy, czekająca już przy Itineris.
  Westchnęłam i wyciągnęłam z torby amulet, który przesłał mi poprzedniego dnia tata. Nałożyłam go sobie na szyję.
- Muszę już iść - szepnęłam, jakby to były ostatnie minuty mojego żywota. - Do zobaczenia w piątek.
- Te dwa dni będą dla mnie strasznie nudne...
  Cal podszedł do mnie i mocno mnie uściskał, składając czuły pocałunek na ustach. Usłyszałam cichy chichot Amy, przyglądającej się nam ukradkiem.
  Oderwałam się od chłopaka i nałożyłam amulet na szyję siostry. Mruknęłam: "Thorne Abbey", pomachałam chłopakowi i złapałam Amy za rękę, przechodząc przez portal.
  Wyskoczyłyśmy z młynu jak oparzone. Ja już prawie nie czułam mdłości i zawrotów głowy, ale Amy musiałam przytrzymać, by nie upadła.
  Poszłyśmy szybkim krokiem, na rozkaz siostry, do domu i od razu wpadłyśmy na tatę. Uśmiechnął się lekko na nasz widok i wręczył nam bez pytania bilety.
  Potem wszystko działo się, jak w filmie bezustannej akcji. Amy zaczęła skakać ze szczęścia, gdy tato odwoził nas do Londynu. Podróż trwała jedynie trzy godziny, lecz w akompaniamencie utworów z płyty Amy, zdawała się trwać co najmniej pięć godzin. Dziewczyna uparła się, byśmy zamiast zwykłego radia, odtworzyli jej ulubioną płytę zespołu One Direction. Nazywała się "Up all night" czy jakoś tak... Oczywiście, każdą piosenkę śpiewała na głos i przy pierwszych nutach już mówiła nam jej nazwę. Zapamiętałam jedynie "More than this", bo wpadła mi w ucho. Ale jej tekst, nie melodia. Ogólnie nie mieli złych piosenek, lecz wydawały mi się one... Takie niedopasowane. Mogliby śpiewać bardziej wymagające single. Przy jakiejś innej piosence Amy się rozpłakała, więc musiałam ją pocieszać. Pomógł pierwszy argument: "Zaraz zobaczysz ich na żywo". Pisnęła radośnie i puściła kolejną, znacznie weselszą piosenkę. Tata uśmiechał się prawie przez całą drogę.
  Gdy płyta się skończyła, Amy od razu chciała wymienić ją na następną.
- Zaczekaj - powiedziałam.
  Siostra zamarła w pół ruchu, zastanawiając się nad sensem mojej wypowiedzi. Doszedłszy zapewne do wniosku, że nie chcę słuchać kolejnych singli, krzyknęła:
- No weź!
  Nie zwracając na nią większej uwagi, zapytałam tatę:
- Co się dzieje z Jenną? Nie odezwała się do mnie od miesiąca. Nie odbiera telefonów, a jak dzwonię do rodziców, mówią, że jest na wyjeździe.
  Tata zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Dziwne, że on prowadził. Zazwyczaj robił to za niego szofer. Oblizał nerwowo wargi.
- Czemu sądzisz, że ja wiem coś na ten temat? To nie jest moja rodzina.
- Bo jesteś szefem Rady! Wiem, że nie przepadasz za wampirami, ale Rada obejmuje także ich! Musisz coś wiedzieć!
  To było ewidentne kłamstwo. Tata nie tylko NIE PRZEPADAŁ za wampirami, co ich wręcz NIENAWIDZIŁ.
- Nie wiem co jest z Jenną. Może zgubiła komórkę, kto wie? Nie mam pojęcia. - Odetchnął z ulgą. - Jesteśmy.
  Zatrzymał się na parkingu niedaleko Wembley'a gdzie poustawiały się już setki innych osobówek i dziesiątki minibusów medialnych, zaczynających relację na żywo. Tłum był taki, że ledwo wyszłyśmy z samochodu. Pożegnałyśmy się z tatą, który oznajmił nam, że powoli głuchnie, przez krzyki podnieconych fanek i powiadomił nas o najbliższym portalu Itineris. Liczył, że będziemy z powrotem jeszcze tego samego dnia.
  Miał się jednak przeliczyć.
                                                                         ~*~
  Koncert przebiegł spokojnie, jeśli można tak powiedzieć o koncercie najpopularniejszego boys band'u na świecie. Wiedziałam, że przez najmniej tydzień nie będę w stanie normalnie słyszeć. Uszy miałam opuchnięte, bo stałyśmy niedaleko głośników. Amy wręcz się rozpływała. W chwili gdy na scenę, jeszcze nieoświetloną, wskoczył jakiś chłopak, zrobiło się cicho, jakby w jednym miejscu nie było kilkudziesięciu tysięcy rozszalałych fanek. Siostra złapała mnie boleśnie za rękę i wstrzymała oddech. Zrobił tak chyba każdy w pobliżu. Ów blondynek poczekał, aż włączą jeden reflektor, skierowany na niego i wrzasnął do mikrofonu:
- Londyn! Czy jesteście gotowi?!
  Wtedy rozległ się tak ogłuszający wrzask nastolatek, napędzany wbieganiem na scenę pozostałej czwórki chłopaków, śpiewających jakąś piosenkę, że mało nie zatknęłam uszu. Moje bębenki prawie popękały. Amy darła się równie głośno co reszta, dlatego uznałam, że uspokajanie jej nie miałoby najmniejszego sensu. Wszyscy zachowywali się jak uciekinierzy ze szpitala psychiatrycznego. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Dla takich dziewczyn ten koncert musiał być najlepszy na świecie.
  Ogólnie nie było źle. Chłopcy zaśpiewali tryliard piosenek, zachowywali się nie lepiej od swoich fanek, ciągle się śmiali, dodawali co chwila coś od siebie, dedykowali swoje single... Musiałam przyznać, że na scenie czuli się bardzo swobodnie. To było coś niesamowitego. Ochroniarze ledwo dawali sobie radę. Koncert na serio im się udał.
  Wejście za kulisy wyobrażałam sobie inaczej. Właściwie... w ogóle go sobie nie wyobrażałam. Nie miałam najmniejszego pojęcia jak to wygląda.
  W każdym bądź razie po ostatniej piosence, którą była, jak dobrze zapamiętałam, "Story of  my life", na której Amy, jak i większość dziewczyn się rozpłakała, przyszedł do nas jakiś facet, przedstawiający się jako przewodnik. Kazał nam zaczekać jakieś piętnaście minut, aż reszta fanek się rozejdzie i zaprowadził nas na scenę. Idole siostry już dawno z niej zeszli. Przeszedł przez cały parkiet i odsłonił nam kotarę, prowadząc dalej. W końcowym efekcie znaleźliśmy się w niewielkiej sali, która bardziej przypomniała mi obszerny korytarz, zastawiony z lewej strony stołem z przekąskami, a z drugiej małą sceną z krzesłami i miejscem na podparcie ręki. Zorientowałam się, dzięki mojej wybujałej inteligencji, że tam oto zasiądzie zaraz piątka chłopaków, przygotowująca się do podpisywania autografów.
  Kiedy weszli uśmiechnięci do sali, niecała pięćdziesiątka dziewczyn, narobiła tyle samo hałasu, co było na koncercie. Idole machali do swoich fanek, zapewne myśląc nad tym ile osiągnęli. Przynajmniej ja bym o czymś takim myślała. Potem, jak dowiedziałam się od Amy, Harry, który był niezłym ciachem, ogłosił, iż wszyscy są bardzo szczęśliwi z powodu widoku swoich kochanych dziewczyn. Naprawdę tak powiedział. Kochanych dziewczyn. Wzniósł tym nieprawdopodobny krzyk "ich dziewczyn".
  To stało się nagle. Amy wyrwała się z mojego uścisku, gdy chłopcy odwracali się, by zasiąść za stołem. Minęła ochroniarza i podbiegła z krzykiem na jakiegoś chłopaka, który wchodził jako ostatni na miniscenę. Nie widziałam go wcześniej, podejrzewałam więc, że był to jakiś pomocnik, czy coś. Chłopak, słysząc bardziej niż widząc moją siostrę, odwrócił się i przez przypadek uderzył łokciem Amy w brzuch.
  Wydałam z siebie krzyk, bo wiedziałam, że już może być po mojej siostrze. Cierpiała ona na chorobę, niebędącą chorobą. Gdy tylko upadła, od razu mdlała. W tym przypadku spadła ze sceny i chyba wszyscy usłyszeliśmy trzask kości. Nieprzytomna już dziewczyna potoczyła się po podłodze, a w miejscu jej łokcia zauważyliśmy krew.
  Serce mi się zatrzymało. Wybiegłam zszokowana przed resztę fanek, podbiegając w całkowitej ciszy do Amy. Leżała taka bezbronna. Puls miała stabilny, lecz krew wylatywała z rany niezmiernie szybko. Potrzebny mi był Cal.
- Ty kretynie! - krzyknęłam z największą wściekłością na jaką mnie było stać, odwracając się ze łzami w oczach do chłopaka.
  Dopiero po tych słowach pożałowałam, że nie zdążyłam ugryźć się w język.
  Chłopakiem, który pozbawił moją siostrę przytomności, był Liam.
___________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :D Wielkie dzięki, że komukolwiek chce się to czytać... Tak, nie mam zbyt wysokiej wiary w siebie. Dziękuję, że tu jesteście. Do zob. w następnym rozdziale!
Ps. Zapomniałam w prologu dodać, że na potrzeby bloga Little Mix nie istnieje, jednak dziewczyny się znają.

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi sie podobalo . Xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej WOW. Masz talent. Supeer!!! Kiedy dodasz nowy? Ja już chcę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow *..* chcę już next!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo widzę że już występuje tutaj "Soml" świetnie i dawaj następny jak najszybciej :-) :-) :-)
    @dorotarokoszna :-) :-) :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział życzę ci dużo weny i czekam na NN zapraszam również do mnie http://opowiadanie-o-1d-moja-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. supcio:) już jestem ciekawa co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń