Stanęłam przed Epicure trochę spóźniona. Jak myślicie, dlaczego? Oczywiście się zgubiłam.
Nawet wejście krzyczało, że jest to luksusowa restauracja. Biały budynek, z daszkiem nad wejściem ozdobionym lampkami, wielkimi, szklanymi drzwiami i człowiekiem, otwierającym drzwi gościom. Po obu stronach wejścia stały w doniczkach małe, kuliste drzewka idealnie przycięte, a za nimi pozłacane lampy. Bałam się tam nawet stać.
Jak się mogłam spodziewać, Nialla nie było. Wystawił mnie. Pożałuje tego.
Okręciłam się na pięcie w niebezpiecznie wysokich butach i z uczuciem rozgoryczenia zaczęłam iść przed siebie. Ukradkiem otarłam jedną łzę takim sposobem, żeby nie rozmazać makijażu i uniosłam głowę.
- Sophie! - usłyszałam czyjś głos.
Żeby nie było zaskoczenia, był to głos Horana. Chłopak właśnie wysiadał przed restauracją z limuzyny w uroczym, czarnym garniturze z krawatem. Takiego odstawionego go jeszcze nie widziałam, ale urósł w moich oczach, jak każdy chłopak, mający na sobie taki strój. Ale spokojnie, nie straciłam głowy. Zachowałam kamienną twarz, a może nawet trochę nadąsaną.
- Przepraszam cię bardzo... Straszne korki były - zaczął się usprawiedliwiać chłopak. - Mówiłem szoferowi, żeby pojechał inną drogą, ale się uparł, że nie, bo stwierdził, że ma za niski samochód.
Był wyraźnie zdenerwowany i smutny. Nie patrzył mi w twarz, tylko wygładzał nieistniejące fałdki na materiale. Dopiero kiedy upewnił się, że żadna mu nie podskoczy, uniósł powoli wzrok na mnie. Na wysokich obcasach i tak byłam od niego niższa, ale nieznacznie.
- Ślicznie wyglądasz - szepnął cicho, a oczy mu się zaświeciły.
Spuściłam głowę, jak zawsze, kiedy się zawstydziłam. Zarumieniłam się i lekko uśmiechnęłam.
- Nic się nie stało - odparłam.
Nie mogłam być na niego zła. Nie powinnam. A może nawet było mi to zabronione. W końcu Horan był osobą światowego formatu i powinnam całować go po nogach, że zechciał się ze mną spotkać. Ale nie przesadzajmy. Po prostu starałam sobie wytłumaczyć, że to jedynie nieznaczne spóźnienie. Był przystojny, to jasne, lecz nie należałam do dziewczyn, które patrzyłyby tylko na to. Czy na pieniądze, jeśli chodziło o jego sławę. Nie potrzebowałam tego. Chciałam mieć kochającego chłopaka, a nie jakiegoś zadufanego w sobie dupka. Dlatego miałam Cala.
Gdzieś za nami rozległ się grzmot.
Podskoczyłam z zaskoczenia.
- Wejdźmy lepiej do środka, zaraz może zacząć padać - mruknął chłopak, próbując ukryć śmiech, odwracając głowę w przeciwną stronę.
- Nie nabijaj się ze mnie... Nie moja wina, że boję się burzy. - Ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie, no, jasne, moja wina - zaczął się otwarcie śmiać.
Uniosłam brodę i poczekałam aż mężczyzna, stojący przy wejściu, otworzy przede mną drzwi. Weszłam dumnie do pomieszczenia, lecz zaraz uderzyła mnie elegancja i luksus tego miejsca, że aż się cofnęłam. Wpadłam oczywiście na chłopaka, który stał tuż za mną. Złapał mnie w talii, a gdy tylko to poczułam, znalazłam się pół metra dalej. Ze stoickim spokojem zdjęłam lekki sweterek i oddałam go jakiejś kobiecie, która odebrała już marynarkę od zdumionego Nialla.
- Który stolik? - zapytałam, nie mając zamiaru wspominać o moim dziwnym zachowaniu.
- Tamten pod oknem - odrzekł Horan, prowadząc mnie.
Towarzyszył nam kelner, który dał nam menu od razu, gdy usiedliśmy. Znowu porażona idealnością tego miejsca, drżącą ręką odebrałam kartę od mężczyzny, jakbym robiła to setki razy. W rzeczywistości nie wiedziałam nawet jak trzymać nogi pod stolikiem w takiej pozycji, by nie dotknąć nimi chłopaka, ponieważ stolik był mały, dwuosobowy i jednocześnie wyglądać przyzwoicie. Spojrzałam na menu. Uniosłam brwi, bo nie miałam zielonego pojęcia jakie są to potrawy. Były opisane i po francusku, i po angielsku, lecz nie wiedziałam z czego są zrobione i jak wyglądają. Zaczekałam więc aż chłopak złoży zamówienie na coś, co mogło być swojego rodzaju kurczakiem, czego nie byłam na 100% pewna i dopiero wtedy poprosiłam o sałatkę, która mogła być sałatką z ryżem.
- Sałatka? - zadrwił Niall. - Odchudzasz się?
Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
- Nie lubię się obżerać. Nie chcę być gruba.
- Czy ty coś sugerujesz? - zapytał, mrużąc oczy.
- Nie... Skąd? - uśmiechnęłam się podle.
Z mojego uśmiechu jasno wywnioskował, że zasugerowałam, iż jest gruby. Oczywiście nie był. Spojrzał na swój brzuch, wyraźnie zmartwiony. Myślałam, że zaraz zacznie się śmiać, ale tego nie zrobił. Zasmucił się. I to tak na poważnie.
- Masz rację, nie powinienem tego jeść...
- Przecież żartowałam, Niall - powiedziałam, marszcząc brwi ze zdziwienia, że dał się na to nabrać.
Przez bardzo długi czas przypatrywał mi się uważnie. Tak długi, że w końcu kelner przyniósł nam dania. Przed Horanem postawił istotnie kurczaka, a przede mną sałatkę. Także z kurczakiem.
- Może wino? - zapytał po angielsku.
- Dwa kieliszki najlepszego - odparł natychmiast chłopak, zanim zdążyłam zaprzeczyć.
Kelner odszedł, życząc nam smacznego, a ja warknęłam:
- Nie jestem pełnoletnia.
- Jeszcze się przyznawaj.
Po dosłownie minucie kelner przyniósł zamówione wino, pokazując butelkę Horanowi. Chłopak, spojrzał na datę i odebrał ją od mężczyzny. Nalał sobie trochę na samo dno i skosztował, wyglądając przy tym, jakby doskonale wiedział, co robi.
- Idealne - skwitował, a facet odszedł z wyraźną ulgą na twarzy.
Nalał i mi, do połowy.
- Nie wypiję tego.
- Chociaż spróbuj - powiedział z prośbą w głosie.
Popatrzyłam krytycznie na sałatkę, a dopiero potem na wino. Podniosłam kieliszek, odginając mały palec, modląc się, żeby to nie wyglądało głupio i przechyliłam lekko szklankę. Wypiłam łyk.
- I jak?
Odstawiłam kieliszek.
- Dobre.
Zabrałam się za jedzenie obiadu, zanim Horan zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Nagle przestało mnie obchodzić czy ktoś patrzy w jaki sposób jem, dlatego wzięłam cywilizowany widelec zamiast jakiegoś innego, których było chyba z pięć. Wino mi zasmakowało, więc co chwila je piłam.
- Kim był ten chłopak? - zapytał Niall, gdy połowę swoich porcji mieliśmy zjedzoną i kiedy połowa butelki była opróżniona.
Przestałam na chwilę przeżuwać i zerknęłam na niego, lekko przerażona. Uznałam jednak, po minucie namysłu, że powinien znać prawdę.
- To jest... To jest mój ochroniarz.
Jeśli myślał, że powiem mu prawdę, to się pomylił. Nie mogłam wyznać zwyczajnemu człowiekowi, że jeden z seksowniejszych chłopaków na Ziemi jest czarodziejem, bo wziąłby mnie za idiotkę. Tak samo, gdybym powiedziała, kim JA jestem.
- Masz ochroniarza? Kim ty jesteś? - Odłożył sztućce.
- Może nie ja... Mój tata. Jest wyżej postawionym urzędnikiem i się o mnie martwi.
Dopiero kiedy spojrzałam na niego po raz kolejny, zauważyłam, że nie patrzy on na mnie ani nawet nie je. Patrzył na coś za moim ramieniem, a jego wzrok nie był przyjemny.
- Ten ochroniarz jest jeden czy kilku?
Zmroziło mnie natychmiast i błyskawicznie się odwróciłam.
Przez drzwi przechodził właśnie Archer w towarzystwie dwóch, potężnych mężczyzn, ignorując kelnerów i całą resztę. Miał wściekłą minę, a jego dwaj goryle uśmiechali się głupkowato. Stanął chwilę przed ladą i rozejrzał się po sali, w której ludzie zaczęli się na niego oglądać. Odwróciłam szybko głowę i udałam, że zajęta jestem jedzeniem. Ręce zaczęły mi się pocić, a oddech stał się bardziej histeryczny.
- Ten twój ochroniarz jest zły i tu idzie - mruknął niezadowolony Niall.
Najwyraźniej Archer rozpoznał Horana. Słyszałam jego kroki, bo w pomieszczeniu zrobiło się cicho. Nawet delikatna muzyka została wyłączona.
Cross zatrzymał się kawałek od mojego stolika i magią włączył muzykę oraz sprawił, że ludzie znów zaczęli rozmawiać.
Miałam ochotę skręcić mu za to kark.
Wstałam z krzesła, przytrzymując się oparcia, bo straciłam równowagę. Zacisnęłam pięści i przybrałam groźny wyraz twarzy.
- Co ty tu robisz, Cross? - warknęłam.
Niall wstał.
- Spokojnie, Mercer.
Archer dostawił sobie krzesło do naszego stolika i usiadł, biorąc butelkę i pijąc z gwinta. Zajęłam swoje miejsce niepewnie, przerażona jego obecnością. Niall zrobił to samo.
- Czego tu szukasz? - syknęłam.
- Nie będę na ciebie tyle czekał, Mercer - odpowiedział Cross, opierając się wygodnie o krzesło, wcale nie zauważając blondyna, mówiąc tylko do mnie. - Długo czekałem, prosiłem, a teraz każę. I nie obchodzi mnie, czego ty chcesz. Pójdziesz ze mną.
Zrobiło się nieprzyjemnie.
- Nigdzie z tobą nie idę Cross, nie rozumiesz? - warknęłam gwałtownie.
- Pójdziesz, Sophie.
Przez chwilę z pantałyku wytrąciło mnie powiedzenie mojego imienia, lecz szybko się ogarnęłam. Prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
- Bo co?
- Bo nie chcesz, żeby temu blondynkowi się coś stało.
W ręce, która była niewidoczna dla Horana, zabłysnął nóż. Serce podeszło mi do gardła.
- Nie zrobiłbyś tego - szepnęłam, ledwo oddychając.
- Chcesz się założyć? - uśmiechnął się złośliwie.
Niespodziewanie Archer teleportował się razem z dwoma mięśniakami. A razem z nimi Horan.
Niall zniknął.
niedziela, 25 maja 2014
sobota, 3 maja 2014
Rozdział 12
Gdy się obudziłam już nic mnie nie bolało. Z wyjątkiem głowy. Przez chwilę jednak leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, bo nie chciałam się od razu stamtąd zrywać, przez wzgląd na zawroty głowy. Poza tym czułam się świetnie. Ranę na nodze miałam zaklejoną i nie pozostała po niej nawet blizna. Gorzej było z głową. Wyczuwałam pod palcami wypukły, podłużny krwiak w tylej części. Ale nie leciała z niego krew, co było ogromnym plusem, jeśli obcowało się z Jenną.
Po jakichś dwóch minutach wstałam z łóżka. Czułam, że po takim odpoczynku, magia ze mnie kipi. Z elektronicznego zegarka stojącego na szafce nocnej dowiedziałam się, że jest pierwsza po południu. Zakładałam więc, że przespałam koncert chłopaków, kolację, śniadanie i obiad. A mimo to nie byłam głodna. Zaraz magią zmieniłam sobie ciuchy na coś wygodniejszego i mniej wybrudzonego krwią, a włosy związałam w artystycznie rozwalonego koka. Plam na podłodze i łóżku już nie było, więc się tym nie musiałam przejmować. Ładnie wygładziłam pościel i poszłam przemyć twarz zimną wodą w ślicznej łazience. Patrząc w lustro zdumiałam się, że jest tak cicho. I w pokoju i za ścianą. Widocznie gdzieś poszli...
Jeżeli chodzi o spokój w pokoju, to za długo on nie trwał. Usłyszałam huk i serce mi zamarło. Wytarłam szybko twarz śnieżnobiałym ręcznikiem (aż żal go brudzić) i powoli wyjrzałam zza drzwi.
Na środku pokoju stał lekko oszołomiony Archer.
- Cross?! - wrzasnęłam zdumiona i zdenerwowana zarazem, wybiegając z łazienki. - Co ty tu robisz?! Jak mnie znalazłeś?! Nie powinno cię tu być!
- Mercer, spokojnie - uśmiechnął się, upewniając, że trafił do właściwego pokoju. - Nie wychodziłaś stąd, więc zaznajomiony menel nie mógł ci powiedzieć, że chcę się z tobą spotkać, dlatego sam się do ciebie pofatygowałem. Doceń to.
Stanęłam przed nim gotowa w każdej chwili użyć przeciwko niemu jakiejkolwiek taktyki, której nauczyła nas Vandy. Co oczywiście nie miało najmniejszego sensu, ponieważ Archer je wszystkie znał i umiał blokować. Szlag.
- Czego chcesz? - zapytałam groźnie. Mój dobry nastrój prysł.
- Zastanowiłaś się nad naszą przyszłością? - uśmiechnął się drwiąco.
Uniosłam zdziwiona brwi.
- Naszą? W mojej przyszłości na pewno ciebie nie będzie. Nie wiążę żadnych swoich planów z twoją osobą. A już na pewno tych dotyczących Oka.
- Mercer, ale to ci się opłaca. I gdzieś tam w głębi duszy chcesz to zrobić. - Zanim zdążyłam zaprzeczyć, zaczął mówić dalej. - Nienawidzisz ojca. Tak, wiem to i się nie sprzeciwiaj. Nie znosisz go za to, że wybrał ci Cala za narzeczonego, bo wolałabyś, żebym to był ja. Cal z kolei jest ciotą, bo cię bije, ale ty tego nie pamiętasz. Uświadomiła ci to twoja przyjaciółeczka, więc to jest następny powód, żeby znienawidzić czarodziejów. Bo używają mocy przeciwko tobie. No i nikt nie nauczył cię w pełni nad sobą panować. U nas ci pomożemy. W naszym gronie znaleźli się Daisy i Nick, pamiętasz ich? Oni się zmienili i z chęcią udzieliliby ci kilku wskazówek, jak nie wypuścić na zewnątrz demona.
Sprawa z Nickiem i Daisy miała się tak: nie znosiłam ich. Byli w całości demonami. Ani grama czarodziejstwa. Obrzydliwa para miziająca się przy każdej okazji. W moim wieku, lecz całkowicie się różniliśmy. Najważniejszym faktem, który po nich zapamiętałam było to, że w Daisy obudził się demon w Thorne Abbey. I to samo mogło stać się ze mną w każdej chwili, więc propozycja Archera wydawała się kusząca...
- Nadal się nie zgadzam, chociaż zaczynasz mnie przekonywać... - Chłopak uniósł kącik ust. - Ale powiedz mi gdzie macie siedzibę. Bo wiesz... Ja się wciąż uczę.
Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby mi nie powiedział. Byłam w końcu córką szefa Rady i w każdej chwili mogłam ojcu wszystko przekazać. Z drugiej strony miałam nadzieję, że Archer mi ufa...
- Główna siedziba znajduje się w Rzymie - odparł otwarcie. - Ale to za daleko, więc mamy mniejsze siedziby na całym świecie. Na przykład w Londynie.
Już chciałam wyrazić zdumienie tym, że mają siedzibę pod samym nosem Rady, kiedy do niezamkniętego pokoju wparował Niall. Patrzył w podłogę, lecz najwyraźniej nas wyczuł, bo od razu podniósł wzrok. Zadziwiające, jak szybko zmieniały się emocje na jego twarzy. Od zdziwienia, po przerażenie, a w końcu we wściekłość.
- Kim ty do jasnej cholery jesteś?! - krzyknął do Crossa.
Prawie natychmiast poczerwieniały mu policzki.
- Stary... - zaczął Archer.
- Wynoś się stąd albo wezwę ochronę! - Niall dobitnie wskazał mu drzwi.
Czarodziej przez chwilę się w niego wpatrywał, a potem skierował uważny wzrok na mnie. Jego przenikliwe spojrzenie mnie przeszywało i miałam wrażenie, że widzę w jego oczach rozczarowanie tym, że go nie bronię. Nie byłam w stanie się odezwać. Bałam się ich obydwu, więc żadnemu nie chciałam się narażać.
- JUŻ!
- Zastanów się. Jeszcze się odezwę - mruknął chłopak tak cicho, żebym tylko ja to usłyszała i wyszedł, nie spuszczając wzroku z Horana.
Ten natychmiast zamknął za nim drzwi na klucz, a potem swoje niebieskie oczy i usiadł na podłogę. Oddychał coraz wolniej, więc wiedziałam, że się uspokaja. Wciąż stałam na środku pokoju, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Sophie... - Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że pierwszy raz wypowiada moje imię. Jeśli zdarzyło się to wcześniej, to nie przypomniało mi się to w tamtym momencie.
Podniósł się i otworzył oczy. Stanął dosyć blisko mnie, a ja - jak na odważną dziewczynę przystało - nie cofnęłam się, chociaż nieznacznie skuliłam. Naturalnie wbrew własnej woli. Przez bardzo długi czas nic nie mówił, tylko na mnie patrzył. Jego spojrzenie było hipnotyzujące. Jego piękne, niebieskie oczy...
- Przepraszam - szepnął.
Ja swoje oczy otworzyłam znacznie szerzej niż zazwyczaj.
- Za co?...
- Że cię zostawiłem. - Jeszcze bardziej zgłupiałam. A on to chyba zauważył. - Wtedy, kiedy przyszedł ten twój chłopak. Gdybym został, może on... Może by ci się nic nie stało... - Odwrócił wzrok.
- Niall, nic mi nie jest - odrzekłam szybko, wciąż zdumiona. - Naprawdę.
- Ja... Rozmawiałem z Jenną i ona mi wszystko powiedziała... - Ciekawe co dokładnie... - I żeby cię przeprosić chciałbym... Chciałbym zaprosić cię na obiad.
Zarumienił się.
Ja też.
- Obiad? - wyszeptałam być może z ironią.
- Wolałbym na kolację, ale wieczorem mam koncert i nie byłoby czasu... - Odsunął się, kierując wzrok na podłogę. - Więc jak?
- W ramach przeprosin?
Pokiwał głową.
- Ja...
W tamtym momencie chciałam powiedzieć, że mam narzeczonego. A przynajmniej chłopaka. Lecz jeśli te wszystkie rzeczy, które Cal mi niby zrobił, naprawdę miały miejsce, musiałam się zemścić. Co prawda to miał być tylko obiad, ale byłam pewna, że media trochę to pokolorują...
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się. - Tylko proszę cię o jedno.
- Tak? - Podniósł głowę.
- Nie bądź sztuczny. Zachowuj się normalnie, proszę... Nie chcę, żebyś udawał.
Tym razem to on chyba nie zrozumiał sensu mojej prośby, jednak pokiwał głową.
- To o... - zastanowił się. - O 16? Mam próbę dźwiękową za godzinę... Spotkalibyśmy się przed Epicure, dobrze?
Ten chłopak nie przestawał mnie zadziwiać. Zdawało mi sie, że Epicure to jedna z najbardziej wykwintnych restauracji w Paryżu, więc oczywiste było to, że trzeba by się tam zachowywać na poziomie, chociaż większą rolę odgrywała cena dań...
- Wystarczyłby bar... - odparłam przerażona widokiem możliwego menu w takim miejscu.
- Mam już rezerwację - jęknął.
- Ale tam na pewno jest drogo, a ja nie mam przy sobie tylu pieniędzy... - próbowałam się wykręcić.
- Ja stawiam, Sophie, więc o to się nie martw.
- Nie żal ci na mnie wydawać pieniędzy?
- Niekoniecznie - uśmiechnął się nieśmiało.
Klamka zaskrzypiała pod wpływem czyjegoś ciężaru i usłyszeliśmy głuche rąbnięcie, gdy ciało spotkało się z oporem drzwi. Ktoś głośno jęknął i najwyraźniej się przewrócił.
Horan od razu podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Na podłodze leżał Zayn. Usiadł się i spojrzał na blondyna, udając focha.
- Twoje drzwi się na mnie rzuciły - rzucił poważnie. - Nie miałem żadnych szans. Mają u mnie przechlapane i się do nich nie odzywam.
Założył ręce na piersi, a ja razem z Niallem zaczęliśmy się śmiać.
- Czemu moje drzwi cię zaatakowały? - Horan spróbował się opanować, chociaż oczywiście mu to nie wyszło.
- Bo chciałem ci powiedzieć, że Paul już na nas czeka. A dokładniej limuzyna pod hotelem.
Zayn dźwignął się na nogi i obrzucił drzwi nieprzyjemnym spojrzeniem, odsuwając się od nich.
- Będziemy czekać na dole - powiedział chłopak i odszedł.
Niall zerknął na mnie.
- Jesteśmy umówieni. - Jego oczy się śmiały.
Pokiwałam głową, ale wcale nie ze zrezygnowaniem.
Blondyn wyszedł.
~*~
- Nie mam co na siebie włożyć - zdenerwowałam się.
Siedziałam jakąś godzinę później na kanapie, narzekając Jennie. Ona ledwo mnie słuchała. Słuchała w połowie. Drugą połowę jej myśli zaprzątał Louis, o którym opowiadała mi niecałe sześćdziesiąt minut. Byłam ciekawa co działo się u nich wczoraj rano, lecz ona ze smutkiem odparła, że nic. Że on podobno tylko ją łaskotał. Wiedziałam, że moja przyjaciółka liczyła na więcej, lecz ich bliższe relacje nie układały mi się w głowie. On - posiadający dziewczynę, ona - zainteresowana dziewczynami. Nie wierzyłam, że tak szybko zmieniłaby orientację, co nie znaczyło, że skreślałam ich związek. Według mnie świetnie by do siebie pasowali.
- Wyczaruj coś - odparła, chyba w końcu dając za wygraną i zaczynając mnie słuchać.
- On w końcu zrobi się zbyt podejrzliwy. Zresztą oni wszyscy. Jak po ciebie przyjechałam miałam jedynie torbę. Nie uważasz, że zauważą, że na co dzień nie trzymam w niej połowy swojej garderoby? Mam trochę pieniędzy, więc może mogłabym coś kupić, chociaż...
Mój monolog przerwał krótki dzwonek, który odebrałam jako dzwonek do drzwi. Zdumiał mnie on i trochę przestraszył, bo dotychczas każdy wchodził kiedy chciał i uważałam to za normalne. Jenna przestała piłować swoje wściekle różowe paznokcie i zerknęła na mnie. Podeszłam ostrożnie do drzwi i wyjrzałam przez Judasza. To był konsjerż. Widziałam go wcześniej w lobby, więc tutaj jego widok był niecodzienny. W ogóle widok konsjerża był dla mnie niecodzienny.
Natychmiast otworzyłam. Mężczyzna po trzydziestce uśmiechnął się do mnie.
- Czy panna Sophie Mercer? - ukłonił się i zapytał po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem.
Lewą rękę trzymał schowaną za plecami, a w prawej miał długie, podłużne, jasne pudełko.
- Tak - odparłam niepewnie.
- Przesyłka - wciąż się uśmiechając podał mi owo pudełko i odszedł, nic więcej nie mówiąc.
Z uniesionymi brwiami (w końcu zaczęłam się bać, że mi tak zostanie) dostrzegłam kartkę z czyimś odręcznym pismem: "Mam nadzieję, że będzie pasować? :) ~ Niall"
Weszłam do pokoju. Położyłam pudełko na łóżku i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Jen podeszła do mnie i stanęła lekko za moimi plecami. Stałyśmy co najmniej tak, jakbyśmy spodziewały się w środku bomby.
- Od kogo to? - szepnęła mi na ucho.
- Od Nialla... Konsjerż przyniósł...
Podeszłam znowu do łóżka. Pudełko było zbyt cienkie na bombę, dlatego powoli podniosłam wieko jedną dłonią.
Wewnątrz połyskiwała delikatna, czarna tkanina. Wyjęłam ją z pudełka, błagając, żeby to nie było to, o czym myślałam.
- To sukienka... - szepnęła z zachwytem Jenna.
A jednak.
To rzeczywiście była sukienka. Śliczna, czarna sukienka.
Niall, dlaczego?!
- Więc już wiesz co założysz.
_______________________
A jednak napisałam ten rozdział, ale tylko dlatego, że naszła mnie mega wena. No cóż... Nie dzieje się tu zbyt wiele, pomijając wątek Nophie... Komentujcie, oceniajcie i do zobaczenia w następnym rozdziale <3
Po jakichś dwóch minutach wstałam z łóżka. Czułam, że po takim odpoczynku, magia ze mnie kipi. Z elektronicznego zegarka stojącego na szafce nocnej dowiedziałam się, że jest pierwsza po południu. Zakładałam więc, że przespałam koncert chłopaków, kolację, śniadanie i obiad. A mimo to nie byłam głodna. Zaraz magią zmieniłam sobie ciuchy na coś wygodniejszego i mniej wybrudzonego krwią, a włosy związałam w artystycznie rozwalonego koka. Plam na podłodze i łóżku już nie było, więc się tym nie musiałam przejmować. Ładnie wygładziłam pościel i poszłam przemyć twarz zimną wodą w ślicznej łazience. Patrząc w lustro zdumiałam się, że jest tak cicho. I w pokoju i za ścianą. Widocznie gdzieś poszli...
Jeżeli chodzi o spokój w pokoju, to za długo on nie trwał. Usłyszałam huk i serce mi zamarło. Wytarłam szybko twarz śnieżnobiałym ręcznikiem (aż żal go brudzić) i powoli wyjrzałam zza drzwi.
Na środku pokoju stał lekko oszołomiony Archer.
- Cross?! - wrzasnęłam zdumiona i zdenerwowana zarazem, wybiegając z łazienki. - Co ty tu robisz?! Jak mnie znalazłeś?! Nie powinno cię tu być!
- Mercer, spokojnie - uśmiechnął się, upewniając, że trafił do właściwego pokoju. - Nie wychodziłaś stąd, więc zaznajomiony menel nie mógł ci powiedzieć, że chcę się z tobą spotkać, dlatego sam się do ciebie pofatygowałem. Doceń to.
Stanęłam przed nim gotowa w każdej chwili użyć przeciwko niemu jakiejkolwiek taktyki, której nauczyła nas Vandy. Co oczywiście nie miało najmniejszego sensu, ponieważ Archer je wszystkie znał i umiał blokować. Szlag.
- Czego chcesz? - zapytałam groźnie. Mój dobry nastrój prysł.
- Zastanowiłaś się nad naszą przyszłością? - uśmiechnął się drwiąco.
Uniosłam zdziwiona brwi.
- Naszą? W mojej przyszłości na pewno ciebie nie będzie. Nie wiążę żadnych swoich planów z twoją osobą. A już na pewno tych dotyczących Oka.
- Mercer, ale to ci się opłaca. I gdzieś tam w głębi duszy chcesz to zrobić. - Zanim zdążyłam zaprzeczyć, zaczął mówić dalej. - Nienawidzisz ojca. Tak, wiem to i się nie sprzeciwiaj. Nie znosisz go za to, że wybrał ci Cala za narzeczonego, bo wolałabyś, żebym to był ja. Cal z kolei jest ciotą, bo cię bije, ale ty tego nie pamiętasz. Uświadomiła ci to twoja przyjaciółeczka, więc to jest następny powód, żeby znienawidzić czarodziejów. Bo używają mocy przeciwko tobie. No i nikt nie nauczył cię w pełni nad sobą panować. U nas ci pomożemy. W naszym gronie znaleźli się Daisy i Nick, pamiętasz ich? Oni się zmienili i z chęcią udzieliliby ci kilku wskazówek, jak nie wypuścić na zewnątrz demona.
Sprawa z Nickiem i Daisy miała się tak: nie znosiłam ich. Byli w całości demonami. Ani grama czarodziejstwa. Obrzydliwa para miziająca się przy każdej okazji. W moim wieku, lecz całkowicie się różniliśmy. Najważniejszym faktem, który po nich zapamiętałam było to, że w Daisy obudził się demon w Thorne Abbey. I to samo mogło stać się ze mną w każdej chwili, więc propozycja Archera wydawała się kusząca...
- Nadal się nie zgadzam, chociaż zaczynasz mnie przekonywać... - Chłopak uniósł kącik ust. - Ale powiedz mi gdzie macie siedzibę. Bo wiesz... Ja się wciąż uczę.
Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby mi nie powiedział. Byłam w końcu córką szefa Rady i w każdej chwili mogłam ojcu wszystko przekazać. Z drugiej strony miałam nadzieję, że Archer mi ufa...
- Główna siedziba znajduje się w Rzymie - odparł otwarcie. - Ale to za daleko, więc mamy mniejsze siedziby na całym świecie. Na przykład w Londynie.
Już chciałam wyrazić zdumienie tym, że mają siedzibę pod samym nosem Rady, kiedy do niezamkniętego pokoju wparował Niall. Patrzył w podłogę, lecz najwyraźniej nas wyczuł, bo od razu podniósł wzrok. Zadziwiające, jak szybko zmieniały się emocje na jego twarzy. Od zdziwienia, po przerażenie, a w końcu we wściekłość.
- Kim ty do jasnej cholery jesteś?! - krzyknął do Crossa.
Prawie natychmiast poczerwieniały mu policzki.
- Stary... - zaczął Archer.
- Wynoś się stąd albo wezwę ochronę! - Niall dobitnie wskazał mu drzwi.
Czarodziej przez chwilę się w niego wpatrywał, a potem skierował uważny wzrok na mnie. Jego przenikliwe spojrzenie mnie przeszywało i miałam wrażenie, że widzę w jego oczach rozczarowanie tym, że go nie bronię. Nie byłam w stanie się odezwać. Bałam się ich obydwu, więc żadnemu nie chciałam się narażać.
- JUŻ!
- Zastanów się. Jeszcze się odezwę - mruknął chłopak tak cicho, żebym tylko ja to usłyszała i wyszedł, nie spuszczając wzroku z Horana.
Ten natychmiast zamknął za nim drzwi na klucz, a potem swoje niebieskie oczy i usiadł na podłogę. Oddychał coraz wolniej, więc wiedziałam, że się uspokaja. Wciąż stałam na środku pokoju, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Sophie... - Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że pierwszy raz wypowiada moje imię. Jeśli zdarzyło się to wcześniej, to nie przypomniało mi się to w tamtym momencie.
Podniósł się i otworzył oczy. Stanął dosyć blisko mnie, a ja - jak na odważną dziewczynę przystało - nie cofnęłam się, chociaż nieznacznie skuliłam. Naturalnie wbrew własnej woli. Przez bardzo długi czas nic nie mówił, tylko na mnie patrzył. Jego spojrzenie było hipnotyzujące. Jego piękne, niebieskie oczy...
- Przepraszam - szepnął.
Ja swoje oczy otworzyłam znacznie szerzej niż zazwyczaj.
- Za co?...
- Że cię zostawiłem. - Jeszcze bardziej zgłupiałam. A on to chyba zauważył. - Wtedy, kiedy przyszedł ten twój chłopak. Gdybym został, może on... Może by ci się nic nie stało... - Odwrócił wzrok.
- Niall, nic mi nie jest - odrzekłam szybko, wciąż zdumiona. - Naprawdę.
- Ja... Rozmawiałem z Jenną i ona mi wszystko powiedziała... - Ciekawe co dokładnie... - I żeby cię przeprosić chciałbym... Chciałbym zaprosić cię na obiad.
Zarumienił się.
Ja też.
- Obiad? - wyszeptałam być może z ironią.
- Wolałbym na kolację, ale wieczorem mam koncert i nie byłoby czasu... - Odsunął się, kierując wzrok na podłogę. - Więc jak?
- W ramach przeprosin?
Pokiwał głową.
- Ja...
W tamtym momencie chciałam powiedzieć, że mam narzeczonego. A przynajmniej chłopaka. Lecz jeśli te wszystkie rzeczy, które Cal mi niby zrobił, naprawdę miały miejsce, musiałam się zemścić. Co prawda to miał być tylko obiad, ale byłam pewna, że media trochę to pokolorują...
- Jasne, czemu nie - uśmiechnęłam się. - Tylko proszę cię o jedno.
- Tak? - Podniósł głowę.
- Nie bądź sztuczny. Zachowuj się normalnie, proszę... Nie chcę, żebyś udawał.
Tym razem to on chyba nie zrozumiał sensu mojej prośby, jednak pokiwał głową.
- To o... - zastanowił się. - O 16? Mam próbę dźwiękową za godzinę... Spotkalibyśmy się przed Epicure, dobrze?
Ten chłopak nie przestawał mnie zadziwiać. Zdawało mi sie, że Epicure to jedna z najbardziej wykwintnych restauracji w Paryżu, więc oczywiste było to, że trzeba by się tam zachowywać na poziomie, chociaż większą rolę odgrywała cena dań...
- Wystarczyłby bar... - odparłam przerażona widokiem możliwego menu w takim miejscu.
- Mam już rezerwację - jęknął.
- Ale tam na pewno jest drogo, a ja nie mam przy sobie tylu pieniędzy... - próbowałam się wykręcić.
- Ja stawiam, Sophie, więc o to się nie martw.
- Nie żal ci na mnie wydawać pieniędzy?
- Niekoniecznie - uśmiechnął się nieśmiało.
Klamka zaskrzypiała pod wpływem czyjegoś ciężaru i usłyszeliśmy głuche rąbnięcie, gdy ciało spotkało się z oporem drzwi. Ktoś głośno jęknął i najwyraźniej się przewrócił.
Horan od razu podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Na podłodze leżał Zayn. Usiadł się i spojrzał na blondyna, udając focha.
- Twoje drzwi się na mnie rzuciły - rzucił poważnie. - Nie miałem żadnych szans. Mają u mnie przechlapane i się do nich nie odzywam.
Założył ręce na piersi, a ja razem z Niallem zaczęliśmy się śmiać.
- Czemu moje drzwi cię zaatakowały? - Horan spróbował się opanować, chociaż oczywiście mu to nie wyszło.
- Bo chciałem ci powiedzieć, że Paul już na nas czeka. A dokładniej limuzyna pod hotelem.
Zayn dźwignął się na nogi i obrzucił drzwi nieprzyjemnym spojrzeniem, odsuwając się od nich.
- Będziemy czekać na dole - powiedział chłopak i odszedł.
Niall zerknął na mnie.
- Jesteśmy umówieni. - Jego oczy się śmiały.
Pokiwałam głową, ale wcale nie ze zrezygnowaniem.
Blondyn wyszedł.
~*~
- Nie mam co na siebie włożyć - zdenerwowałam się.
Siedziałam jakąś godzinę później na kanapie, narzekając Jennie. Ona ledwo mnie słuchała. Słuchała w połowie. Drugą połowę jej myśli zaprzątał Louis, o którym opowiadała mi niecałe sześćdziesiąt minut. Byłam ciekawa co działo się u nich wczoraj rano, lecz ona ze smutkiem odparła, że nic. Że on podobno tylko ją łaskotał. Wiedziałam, że moja przyjaciółka liczyła na więcej, lecz ich bliższe relacje nie układały mi się w głowie. On - posiadający dziewczynę, ona - zainteresowana dziewczynami. Nie wierzyłam, że tak szybko zmieniłaby orientację, co nie znaczyło, że skreślałam ich związek. Według mnie świetnie by do siebie pasowali.
- Wyczaruj coś - odparła, chyba w końcu dając za wygraną i zaczynając mnie słuchać.
- On w końcu zrobi się zbyt podejrzliwy. Zresztą oni wszyscy. Jak po ciebie przyjechałam miałam jedynie torbę. Nie uważasz, że zauważą, że na co dzień nie trzymam w niej połowy swojej garderoby? Mam trochę pieniędzy, więc może mogłabym coś kupić, chociaż...
Mój monolog przerwał krótki dzwonek, który odebrałam jako dzwonek do drzwi. Zdumiał mnie on i trochę przestraszył, bo dotychczas każdy wchodził kiedy chciał i uważałam to za normalne. Jenna przestała piłować swoje wściekle różowe paznokcie i zerknęła na mnie. Podeszłam ostrożnie do drzwi i wyjrzałam przez Judasza. To był konsjerż. Widziałam go wcześniej w lobby, więc tutaj jego widok był niecodzienny. W ogóle widok konsjerża był dla mnie niecodzienny.
Natychmiast otworzyłam. Mężczyzna po trzydziestce uśmiechnął się do mnie.
- Czy panna Sophie Mercer? - ukłonił się i zapytał po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem.
Lewą rękę trzymał schowaną za plecami, a w prawej miał długie, podłużne, jasne pudełko.
- Tak - odparłam niepewnie.
- Przesyłka - wciąż się uśmiechając podał mi owo pudełko i odszedł, nic więcej nie mówiąc.
Z uniesionymi brwiami (w końcu zaczęłam się bać, że mi tak zostanie) dostrzegłam kartkę z czyimś odręcznym pismem: "Mam nadzieję, że będzie pasować? :) ~ Niall"
Weszłam do pokoju. Położyłam pudełko na łóżku i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Jen podeszła do mnie i stanęła lekko za moimi plecami. Stałyśmy co najmniej tak, jakbyśmy spodziewały się w środku bomby.
- Od kogo to? - szepnęła mi na ucho.
- Od Nialla... Konsjerż przyniósł...
Podeszłam znowu do łóżka. Pudełko było zbyt cienkie na bombę, dlatego powoli podniosłam wieko jedną dłonią.
Wewnątrz połyskiwała delikatna, czarna tkanina. Wyjęłam ją z pudełka, błagając, żeby to nie było to, o czym myślałam.
- To sukienka... - szepnęła z zachwytem Jenna.
A jednak.
To rzeczywiście była sukienka. Śliczna, czarna sukienka.
Niall, dlaczego?!
- Więc już wiesz co założysz.
_______________________
A jednak napisałam ten rozdział, ale tylko dlatego, że naszła mnie mega wena. No cóż... Nie dzieje się tu zbyt wiele, pomijając wątek Nophie... Komentujcie, oceniajcie i do zobaczenia w następnym rozdziale <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)